Skrzyneczka grzechu warta

Czy nam się to podoba, czy nie, w gamedevie nadchodzi czas zmian. Najwięksi eksperymentują z modelami abonamentowymi, a co pozostaje twórcom niezależnym? Obawiam się, że to samo, co do tej pory, czyli trudna walka o przetrwanie.

Wiedz, że coś się dzieje, gdy anglikański biskup zaczyna wypowiadać się o monetyzacji w grach. Jest to pokłosie raportu, o którym ostatnio pisałem na DailyWeb. Najwyraźniej Kościół Anglii postanowił zabrać głos i jednoznacznie stwierdził, że lootboksy w grach wodzą na pokuszenie. Szczególnie dzieci. Dla nich są bramą wiodącą ku hazardowi, a co za tym idzie są pierwszym krokiem w kierunku upadku. Możemy śmieszkować do woli, jednak dla gamedevu ta sytuacja nie powinna być zabawna.

Dlaczego tak sądzę? Do tej pory o monetyzacji gardłowali głównie gracze. Szczególnie tacy, którzy zapłacili 250 złotych za grę, a potem, z dużym zdziwieniem, stwierdzili, że jeszcze muszą się trochę dołożyć. I nie mam na myśli DLC będących wyciętymi fragmentami danej produkcji, tylko regularne mikrotransakcje i róznego rodzaju lootboksy. Wręcz wyjęte ze świata darmowych gier mobilnych. To wciąż się zdarza i trudno się dziwić graczom. Są zdenerwowani, ich ulubiona rozrywka została zamieniona w jedno wielkie kasyno. Nie przez przypadek ludzie wściekli się na Star Wars: Battlefront 2. To była kropla, która przepełniła czarę goryczy. Wcześniej była druga część Shadow of Mordor, która również dołożyła swoje. Ostatnio 2K Games, za sprawą dyskusyjnego trailera NBA 2K20, dolało oliwy do ognia.

Teraz dyskusja o monetyzacji w grach zaczyna wychodzić poza branżę i zainteresowanych klientów. Staje się kwestią społeczną, problemem, który dostrzegają politycy. A to nie oznacza nic dobrego. Przypomnę, że lwia część zarobku takich wydawców jak Electronic Arts lub Activision-Blizzard pochodzi z mikrotransakcji. W przypadku EA za 28% przychodów odpowiadała FIFA: Ultimate Team. Zabawa polega tutaj na kolekcjonowaniu kart z piłkarzami i tworzeniu z nich drużyn. Łatwo się domyślić, że zawodników pozyskuje się ze specjalnych paczek. Jest lootboks? Jest. Są przychody? Są. A czy jest to hazard? Zależy do kogo, skieruje się to pytanie. Jeżeli do przedstawicieli Electronic Arts, to odpowiedź będzie jednoznaczna – nie ma hazardu. Jest mechanika niespodzianki (suprise mechanic). Jim Sterling, dziennikarz, człowiek, który nienawidzi lootboksów i od lat krytykuje chciwość gamedevu, powie, że jest to hazard.

Uważam, że najbliższym czasie dołączą tutaj politycy. Razem z regulacjami dla gamedevowej branży. Jakieś licencje, dodatkowe opodatkowanie. Co zrobią twórcy? Podejrzewam, że wielu z nich zrezygnuje z lootboksów i zacznie szukać innych form zarabiania na swoich produkcjach. Nie zmienia to faktu, że aktualna dyskusja na temat monetyzacji może sporo zmienić w gamedevie. Nawet jeżeli nie pojawią się prawne regulacje, to istotne będzie nastawienie klientów. Już teraz, wśród graczy, szczególną estymą cieszy się model sprzedaży praktykowany przez polskie studio CD Projekt RED. Doskonale pokazała to trzecia część Wiedźmina. Żadnych mikrotransakcji, darmowe aktualizacje i płatne rozszerzenia, a nie jakieś DLCki zmieniające wygląd konia.

Czy nam się to podoba, czy nie, w gamedevie nadchodzi czas zmian. Najwięksi eksperymentują z modelami abonamentowymi, a co pozostaje twórcom niezależnym? Obawiam się, że to samo, co do tej pory, czyli trudna walka o przetrwanie.