W jaki sposób ludzie radzą sobie z życiem – i wpisanym w nie – umieraniem? Na ten temat powstało już sporo książek historycznym oraz mnóstwo antropologicznych tomiszczy, które są nieprzyzwoicie grube. Ale zawsze ciekawe będzie to, w jaki sposób konfrontują się z tym artyści różnych sztuk. Dzisiaj swój wzrok zwróciłem w kierunku Billy’ego Crystala, za sprawą jego monodramu 700 niedziel.
Gdzie ten człowiek występował, kim w zasadzie jest? Widzieliśmy go w komedii Depresja gangstera (a potem w jej nawrocie), a także z westernów Sułtani westernu oraz Złoto dla naiwnych: z powrotem w siodle. To tylko niewielka część produkcji, gdzie na liście płac pojawia się Billy Crystal. Pozwala ona jednak zauważyć pewną dominantę w twórczości tego aktora i scenarzysty – komediowość. Bo Billy Crystal to także, a kto wie czy nie przede wszystkim, komik.
700 niedziel to monodram, a nie stand up i będę tego uparcie bronił. Daleki jestem od ujmowania godności jakimkolwiek standuperom. ale dzieła Billy’ego Crystala w żaden sposób nie można postawić obok kościotrupa życzącego wszystkim śmierci oraz zwariowanej Mariolki. 700 niedziel to teatralna autobiografia, wielowarstwowy spektakl i – co najważniejsze! – narracja silnie naładowana różnymi emocjami. Zrealizowany zostaje truizm mówiący o tym, że życie składa się zarówno z chwil radosnych, jak i smutnych, że doświadcza się zarówno odrzucania. jak i miłości.
Billy’emu Crystalowi udało się uniknąć kiczowatości. 700 niedziel można zaklasyfikować jako tragikomedię, bo widz śmieje się równie często jak wzrusza. I na tym chciałbym skończyć recenzję tego spektaklu. Bo w 700 niedzielach zainteresował mnie sposób w jaki prezentuje swoje życie Billy Crystal.
Spajanie
W literaturze wysokiej dominuje negatywne obrazowanie ludzkiego losu. Bohaterowie muszą nieustannie zmagać się z naciskającach na nich rzeczywistością. Najważniejsza jest miałkość egzystencji, jej ściśnięcie przez współczesność, brak tożsamości i korzeni oraz wszechobecny nomadyzm (albo voyeryzm, albo jedno i drugie; zależy kto i o czym pisze). Przyznam, że takie miażdzące książki bardzo lubię czytać, ale człowiek nie zawsze ma ochotę na spacer po egzystencjalnych ruchomych piaskach. Wtedy warto poszukać czegoś innego i właśnie tym czymś może być monodram 700 niedziel.
W tej autobiograficznej narracji dominuje lekkość. Opis rodziny, jej przeszłości, charakterystyki poszczególnych osób oraz konfrontacje z życiem. Wszystko to, Billy Crystal, robi z wdziękiem i dowcipem. Zaprasza odbiorców do swojego domu, a potem zabiera ich na szaloną autobiograficzną wycieczkę. W niesamowity sposób buduje on napięcie. Obok komicznych komentarzy pojawiają się opisy zmagań z trudnymi przeżyciami. Istotnym momentem jest tutaj śmierć ojca. Konfrontacje z ostatecznością, z końcem ludzkiego życia, są bardzo wzruszające. Mam wrażenie, że Billy Crystal konstruując tę historię, nie tyle opowiada ją dla widzów, co dla siebie. 700 niedziel, dla samego autora, ma wymiar terapeutyczny. Taka narracja, poza budowaniem i odtwarzaniem tożsamości, pozwala zrozumieć swoje miejsce, dotrzeć do korzeni i pogodzić się z własnym losem. Ze smutkiem stwierdzam, że są to rzeczy niemodne w postmodernizmie.
700 niedziel należy do ginącego gatunku sztuki, który nie dekonstruuje, ale spaja. Wszystkie słowa, która padają na scenie, wszystkie efekty wizualne i dźwiękowe oraz wszystkie przeżycia – mają swoje miejsce, są po „coś”. Forma bardzo szybko staje się przeźroczysta i człowiek ma wrażenie, że tej narracji wysłuchuje siedząc na rodzinnym zjeździe albo w trakcie spaceru ze znajomym. Ta historia po prostu wciąga, chociaż wiele osób mogłoby powiedzieć, że nie ma w niej nic ciekawego. Ot, człowiek opowiada swoje życie, odkrywa przed innymi swoją tożsamość, przecież to już było. Jeszcze bardziej zawzięci krytycy zakrzykną: Brak eksperymetnów formalanych klasyfikuje tę sztukę jako popularny wytwór dla mas i nie może być rozpatrywana w kategoriach dzieła istotnego dla współczesnego rozwoju myśli i kutury. Mniej więcej tak właśnie krzyczyą krytycy, ślepo zakochani, w postmodernizmie. Problem polega na tym, że 700 niedziel nie ma być żadnym eksperymentem, ma być – tylko i aż – opowieścią.
Sinusioda
Pierwszym elementem charakteryzującym tę narrację o życiu jest dystans. Do siebie, do świata i do stereoptypów. Najśmieszniej jest, gdy Billy Crystal podejmuje grę z różnymi utrwalonymi w społeczeństwie – oraz w nim – poglądami. Trzeba przyznać, że właśnie wtedy przerysowuje konkretne charakterystyki. Ale to bawi, a potem człowiek może zastanowić się nad tym, jak często ona postrzega świat w takim uproszczony sposób. Pewnych stereotypizacji nie widzimy, dopóki nie zostaną nam one zaprezentowane. Billy Crystal zaprasza do takiej konfronatacji, do poszukania w swoim życiu uproszczeń, przerysowania ich i – ewentualnie – wyśmiania.
Drugim, równie ważnym, wątkiem jest zmienność losu. Jak to mawiał mój kolega ze studiów: jak jest dobrze, to jest dobrze. A jak jest źle, to jest źle. W tej prostej maksymie zawiera się fundament narracji Billy’ego Crystala. Jednak on dodaje do tego wszystkiego jeszcze nadzieję, że coś się zmieni. 700 niedziel to opowieść, nie tyle o walce, co o niepoddawaniu się i poszukiwaniu. Billy Crystal, na swoim własnym przykładzie, pokazuje, że trzeba ciągle próbować i pod żadnym pozorem nie składać broni. Odtrącenie i porażka to elementy ludzkiego życia i nie da się ich pominąć. To trzeba przeżyć, tego trzeba doświadczyć, a potem należy znaleźć właściwy dystanst do własnych przeżyć.
Co to znaczy być człowiekiem? Myślę, że w 700 niedzielach możemy znaleźć następującą odpowiedź:
Być człowiekiem to opowiadać i przeżywać.
Po prostu.