Artysta to wróg!

Artysta w Polsce. Jak się czuje ktoś taki? Pewnie teraz ogląda spoty wyborcze i zastanawia się jakim cudem dzieje się tak, a nie inaczej. Na pewno twórcy nie są żadną sensowną grupą, do której można skierować jakieś obietnicy. Stereotypowo to niebieskie ptaki, mało obchodzi ich świat realny, żyją w swoich pracowaniach i wyobraźni. Szkoda, że nikt nie zapyta o to, co jedzą.

Bycie artystą to praca. Dokładnie taka sama jak każda inna. Trzeba coś stworzyć, sprzedać i mieć pieniądze na rachunki oraz jedzenie. Można żyć na pożyczkach, historia zna wiele takich przykładów. Stereotyp biednego dłużnika egzystującego na granicy życia nawet mnie nie denerwuje. Ma w sobie coś romantycznego, a my Polacy lubimy takie wyobrażenia. Znacznie bardziej drażni mnie dzielenie sztuki na „dobrą” oraz „złą”. Nie mam na myśli wartości artystycznych, ale ideologiczne. Gdy politycy zaczynają się wtrącać do działalności twórców, to nie wróży nic dobrego. Trudno dziwić się ludziom, że czują się zagubienie. Mało kto dzisiaj rozumie artystów, są tacy, którzy mówią, że są niepotrzebni. To nic nowego, w końcu już Platon wypędzał Poetów z Miasta.

Witkacy też miał coś do powiedzenia na temat sytuacji artysty w dwudziestoleciu między wojennym:

„Sądzę, że położenie artystów u nas jest, z małemi wyjątkami, fatalne. Zasadniczy ton naszego społeczeństwa w stosunku do ludzi, tworzących coś nowego w sztuce, jest wrogi. Jeśli nie traktuje się ich jako wrogów (urojonych) wszelkich pozytywnych wartości społecznych i narodowych i fałszywie (jako naturalizm) pojętej sztuki, to w najlepszym razie uważa się ich za nieszkodliwych błaznów, nad którymi można się przynajmniej pośmiać. [Rozmowa z St. I. Witkiewiczem, „Wiadomości Literackie” nr 15/1924, Warszawa 1924].”

Chciałbym powiedzieć, że od tamtych czasów wiele się zmieniło, ale tak nie jest. Artysta, z perspektywy polityka, to zagrożenie, ponieważ gotów jest demontować jedyne słuszne wartości głoszone przez daną partię. Kto decyduje o słuszności sztuki? Chciałoby się rzecz, że odbiorcy, bo to dla nich wszystko się dzieje, ale tak nie jest. W dwudziestoleciu międzywojennym ciskano gromy w krytyków, dzisiaj jest to niemożliwe. Zastąpili ich recenzenci, najczęściej nieopłacani i niemający pojęcia o dziedzinie, którą się zajmują. W tej próżni musi pojawić się jakaś instytucja (w rozumieniu kulturowym, a nie państwowoprawnym) zajmująca się właśnie kwestiami wartości artystycznych.

Zastanawiam się, jak długo będziemy jeszcze trwali w takim zawieszeniu. Recenzenci nie mają żadnych programów, są nawet tacy, którzy sądzą, że tworzą obiektywne teksty, co świadczy o niczym innym, jak o ich ignorancji. Myślę, że sztuka jest sama sobie winna. Przyszedł postmodernizm, a z nim konceptualizm. Twórcy zaskakująco łatwo przyjęli możliwość bycie nierozumianym, zamknęli się w elitarnym gronie specjalistów oraz koneserów. Nie tłumaczą swoich dzieł, uważają, że nie mają obowiązku i oddają pole odbiorcom. Problem polega na tym, że ci ostatni nie mają ochoty na przedzieranie się zagmatwane sensy, które na dodatek nie zawsze są ze sobą powiązane. Dlatego wybierają rozrywkę popularną, czasem nawet masową – ona daje im radość i czują, że została stworzona dla nich.

Nie jestem naiwny, nie wierzę w powrót krytyków, przynajmniej jeżeli chodzi o Polskę. Edukację już zabiliśmy, a bez tego trudno wykształcić świadomego obserwatora sztuki. Żałuję, że artyści nie widzą, jak bardzo ich ta sytuacja osłabiła. Historia wielokrotnie pokazała, że siedzenia na szczycie wieży z kości słoniowej zaburza perspektywę.

//Obrazek wyróżniający: