Bez klasy

Nad kształtem kultury popularnej zastanawiamy się nie od dziś. Różnica polega na tym, że kiedyś ten problem opracowywany był przez różnego rodzaju krytyków, dziś czynią to naukowcy i znacznie mniej rozgarnięci dziennikarze. Interesujące podejście do tematu kultury popularnej prezentuje Ignacy Fik. Postać znana adeptom literaturoznawstwa. Osoby pretendujące do tytułu krytyka literackiego powinny obowiązkowo sięgnąć po Wybór pism krytycznych tego autora i przeczytać jak kiedyś pisało się recenzje. Ale wróć do tematu kultury popularnej.

Trzeba zaznaczyć, że Ignacy Fik, w tekście Produkcja i konsumpcja kultury nie posługuje się takimi terminami jak: kultura popularna, kultura masowa lub popkultura. Wynika to z momentu historycznego, w którym tworzył Ignacy Fik. Co prawda o kulturze popularnej mówi się już od XIX wieku, ale termin ten był zarezerwowany wyłącznie dla zjawisk miałkich i niegodnych zainteresowania człowieka należącego do elity intelektualnej. Współcześnie dochodzi do zmiany postrzegania problematyki kultury popularniej, ale w dalszym ciągu bywa ona traktowana jako gorsze. O kulturze masowej zaczęliśmy mówić, gdy upowszechniło się kino, a jej istnienie umocniła telewizja. Natomiast jeżeli chodzi o popkulturę, to zauważyłem, że termin ten stanowi konglomerat właściwości kultury popularnej oraz kultury masowej. Jak to wszystko ma się do Fika? Tekst Produkcja i konsumpcja kultury został opublikowany 1937 roku, w czasopiśmie „Gazeta Artystów”. W tamtych czasach telewizji nie było, a kulturą popularną dalej gardzono. Ale trudno było pominąć rozwój mieszczaństwa oraz proletariatu. Właśnie ta ostatnie klasa społeczna szczególnie interesowała Ignacego Fika.

Dlatego pisze:

Robotnicy zatrudnieni przy budowanie fabryk amunicji, tkanin jedwabnych itp. mogą być wykorzystani bez przydzielenia im jakiegokolwiek wpływu na przeznaczenia, wartość i sens tych rzeczy. Dopuszczeni jednak do wytwarzania dóbr kulturalnych, równocześnie stać się muszą współautorami treści i przeznaczenia wytworów tej dziedziny [I.Fik, Produkcja i konsumpcja kultury w: Tegoż, Warszawa 1961, s. 29].

Współcześnie, głównie za sprawą Internetu, mówimy o działalności prosumenckiej, której fundamentem jest aktywny odbiór tekstu. Zadaje to kłam stereotypowi mówiącemu o bierności odbiorców popkultury. Fik, pozbawiony dostępu do telewizji i Internetu, żyjący w kulturze stricte literackiej, idzie krok dalej. Zauważa, że różne klasy społeczne mają odmienne interesy oraz potrzeby, a żadnej z nich nie można lekceważyć. Dlatego proletariusz musi być kimś więcej, niż zwykłym odbiorcą, on musi stać się także wytwórcą treści przeznaczony dla swojej klasy. Współcześnie, być może dzięki propagandzie demokratycznej równości i wszechobecnej przeciętności, przestaliśmy dostrzegać różnice wynikające z pochodzenia, wykształcenia oraz wykonywanego zawodu. Nie korzystamy już z pojęcia klasy społecznej, a szkoda, ponieważ podziały te w dalszym ciągu są bardzo silne.

Wciąż jesteśmy poukładani ze względu na swoje pochodzenie, dochody oraz wykształcenie. Być może ten ostatni elementy wydaje się zacierać, ale w polskiej kulturze wciąż trwa konflikt pomiędzy słabymi inteligentami, co nikomu do niczego nie są potrzebni, a prawdziwymi robotnikami, co swoimi rękoma Polskę budują. Czy to znaczy, że obie te warstwy wytworzyły własne zamknięte subkultury? W dobie Internetu może to wydawać się dziwne, ale tak właśnie jest. Problem stanowi niepotrzebne korzystanie ze stereotypów, uproszczanie motywów i niechęć w słuchaniu siebie nawzajem, czyli bierne uczestnictwo w kulturze. A jest to coś, co Fik napiętnował, pisząc:

Z tego wniosek, że przy wartościach kultury decydujący jest udział w procesie produkcji. Natomiast właśnie bierna konsumpcja wartości wytworzonych przez kogoś obcego (i z punktu widzenia jego interesu) jest zjawiskiem dla konsumenta niepożądanym i niebezpiecznym. [I.Fik, Produkcja i konsumpcja kultury w: Tegoż, Warszawa 1961, s. 29].

Problem udziału w procesie produkcji w dalszym ciągu istnieje – wystarczy spojrzeć na dominację wielkich koncernów na rynkach wydawniczych. Mamy pewną grupę firm, która decyduje o tym, czego słuchamy, co oglądamy, co czytamy. Brzmi to jak jakaś szalona teoria spiskowa, ale wystarczy spojrzeć na zabiegi marketingowe, próbujące wytworzyć w społeczeństwie potrzebę nowej mody. Współcześnie więcej uwagi poświęcamy promocji produktu kultury. Sam proces twórczy stał się najmniej ważny. Doprowadziło to do sytuacji, w której przestaliśmy zadawać pytania o w jakim interesie, w jakim celu „coś” się tworzy. Wciąż zastanawiamy się dla kogo. Zbierana dane statyczne nie ujmują jednej, bardzo istotnej w przypadku treści kultury, wartości – mam na myśli kwestię kompetencji kulturowych.

Pedro Ribeiro Simões / Working class housing (CC BY 2.0)
Pedro Ribeiro Simões / Working class housing (CC BY 2.0)

Oczywiście, że można je rozwijać. Dzieje się to za sprawą własnych zainteresowań oraz środowiska, w którym się obracamy. Kompetencji kulturowych – przede wszystkim! – nabywamy. Tutaj najważniejszy jest dom, w którym się wychowaliśmy oraz edukacja. W pierwszym przypadku obserwujemy nawyki naszych rodziców oraz nasiąkamy różnymi rodzinnymi przypadkami. Natomiast, jeżeli chodzi o edukację, to ma ona na celu przygotować nas do funkcjonowania w społeczeństwie, sprawić, że staniemy się odpowiedzialnymi i szanującymi kulturę narodową obywatelami. Zaprezentowałem modele idealne, wszyscy doskonale wiemy, że praktyce wygląda to inaczej. Nie zmienia to faktu, że współczesna kultura nie jest definiowana pod kątem przynależności społecznej oraz kompetencji kulturowych. Prowadzi to do specyficznej sytuacji na rynku treści. Pozornie wszystkie nisze są już zagospodarowane. Żart polega na tym, że nie ma żadnych nisz, ponieważ tekst nie są profilowane po tym następującym kątem – mają podobać się wszystkim i do wszystkich trafić. W przeciwnym razie sprzedaż będzie niska, a koszt produktu musi zwrócić, sam producent też chciałby coś zarobić. Gdzieś tam na końcu jest artysta, który dostaje ochłapy.

To współczesne zrównanie gustów oraz łatwość w drenowaniu podziemnego obiegu kultury doprowadziły do bardzo trudnej sytuacji odbiorcy i nadawcy. Artysta, zamiast tworzyć tak jak czuje i sondować swoje otoczenie, zastanawia się jak trafić do najszerszego grona odbiorców. Bycie w prawdziwej niszy, które może wynikać właśnie z założenia określonego poziomu kompetencji kulturowych u odbiorców, okazuje się niedźwiedzią przysługą – autor staje się niezrozumiały dla innych. Nieczytelność znieść może wyłącznie dokształcenie odbiorcy, a to nie wydarza się zbyt często. Rozleniwienie jest efektem wygodnictwa producentów, którzy maksymalnie upraszczają treści. Koncentrując się na projektach aktywnego odbiorcy oraz prosumencie zapomnieliśmy o jednym elemencie – rozumieniu tekstu kultury.

//Obrazek wyróżniający: Raul Lieberwirth / Society Gates (CC BY-NC-ND 2.0)