Powrót z urlopu już zaliczony, zadania ładnie rozpędzone, a Jira przejechana szmatą. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby przejrzeć kilka tekstów w Sieci, a potem się nimi podzielić. Dzisiaj będzie trochę politycznie, nawet otrę się o świat nauki, dotknę też mediów społecznościowych. Więcej konkretów? Przeglądają materiały, trafiłem na informacje o firmie Villa Europa, które organizowała spotkania naukowców dotyczące COVIDa. A potem przyszły rachunki, dla niektórych zaskakująco wysokie.
Naukowy scam? Zwykłe nieporozumienie? Dziwna sytuacja?
Dzisiaj, na start, wybrałem temat, który może wyglądać tak, jakby został żywcem wyrwany z serwisu plotkarskiego. Tak nie jest. Artykuł Costly invite? Scientists hit with massive bills after speaking at COVID-19 ‘webinars’ autorstwa Michele Catanzaro został opublikowany na łamach „Science”. Tego „Science”, tego ważnego „Science”, a nie jakiegoś świata nauki do segregatora. Sytuacja tam opisywana jest dość absurdalna. Wyobraź sobie, że prowadzisz badania, dostajesz zaproszenie na konferencję, później do podpisania zostaje Ci podrzucony dokument, w którym nagle pojawiają się opłaty. Wcześniej nie było o nich mowy. Jesteś już po konferencji. Co robisz?
Podpisujesz? Cóż, w dokumencie opłaty nie są wymienione w formie liczb, są na samym końcu dokumentu, nie są jasno oznaczone, jesteś po konferencji. Zresztą jako naukowiec biorący czynny udział w życiu akademickim, często masz odczynienia z takimi papierkami, ale najczęściej kwestie opłat są poruszane na samym początku. Zmęczenie i rutyna robią swoje, składasz podpis i przychodzi żądanie zapłaty. Taki los spotkał uczestników webinaru zorganizowanego przez Villa Europa. Można powiedzieć, że zanim cokolwiek się podpisze, to trzeba to najpierw przeczytać, mimo to niektórzy postanowili zmierzyć się z firmą w sądzie.
A tam, do aktów sprawy, trafiły zmienione umowy. Z jasno opisanymi stawkami i tym, że konferencja będzie płatna. Magazyn „Science” spróbował się skontaktować z organizatorami konferencji, ale żadnej odpowiedzi nie otrzymał. Spotkanie miało być współorganizowane wraz z Uniwersytetem Warszawskim, z naukowcami kontaktował się Matteo Ferensby, tylko że nie ma tam pracownika o takim nazwisku. Bardzo dziwna sprawa.
Moderacja mediów społecznościowych w czasie zamieszek
Wiem, że temat już ostygł, a internetowi znawcy powiedzieli już wszystko na temat struktury społeczeństwa we Francji. Właśnie dlatego chciałbym na chwilę wrócić do tych, stosunkowo niedawnych, zamieszek. Żyjemy w czasach, w których każdy z nas jest w stanie szybko wrzucać różnego rodzaju treści do Sieci. Pomagają nam w tym media społecznościowe, które są także wykorzystywane w momentach obywatelskiego nieposłuszeństwa. Oczywiście, oznacza to, że są także wykorzystywane do szerzenia nienawiści oraz do eskalacji sytuacji. Czy można coś z tym zrobić?
Clothilde Goujard i Nicolas Camut opubilkowali tekst Social media riot shutdowns possible under EU content law, top official says, z którego wynika, że został przygotowany kij na firmy zarządzające mediami społecznościowymi. Co na to korporacje? X (kiedyś Twitter) przeszedł już taki test, Metą była w trakcie, podobnie jak TikTok. Pojawia się podstawowe pytanie — kto będzie decydował, że dana treść jest szkodliwa i należy ją usnąć? Dalej. Jak szeroko będzie stosowany ten mechanizm? Tylko w przypadku zamieszek, zachęcania do podpalania samochodów?
Dla mnie jest to prosty dowód na to, że gdy w grę zaczynają wchodzić pieniądze i ograniczenie działalności, to korporacje są w stanie szybko dogadać się z rządzącymi. Rozumiem, że mowa nienawiści to duży problem w mediach społecznościowych, ale jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że ten ruch bardziej mi pasuje do Chińskiej Republiki Ludowej.