Dreszcz prześladowania

Dla samego doświadczenia inności, odbicia się od sztampowych scen z rozlewem krwi oraz duchów wyłażących z luster. W Coś za mną chodzi nie ma takich rzeczy. Jest za to trudne do zniesienia poczucie zagrożenia oraz ciągle zbliżający się potwór. Nie ma tutaj nic przesadzonego. Historia została dobrze opowiedziana, brak wprowadzenia nie przeszkadza, a wprost przeciwnie – tylko podkreśla niepokój. A potem pojawia się gęsta, hipnotyzująca atmosfera.

Zaczyna się weekend, więc warto rozejrzeć się za jakimś filmem! Żyjemy w czasach, w których są one na wyciągnięcie ręki. Liczone w setkach, w absolutnie każdym gatunku. A dzisiaj chciałbym Was zachęcić do obejrzenia filmu Coś za mną chodzi. Tytuł doskonale oddaje fabułę. Autorzy nie mieli na myśli jakiejś zachcianki, która nie chce wyleźć z głowy. Zdecydowali się na coś znacznie bardziej przerażającego, nawiązującego do strachu przed byciem prześladowanym i obserwowanym.

W Coś za mną chodzi za głównymi bohaterami faktycznie coś łazi. Na próżno oczekiwać jakiegokolwiek tłumaczenia genezy zjawy, która prześladuje ludzi. Po prostu jest. Idzie na człowieka, a gdy go dopadnie, to zabija. Potwór wygląda jak człowiek, często znajomy i bliski. Niestety, tylko prześladowany go widzi. Brak wprowadzenia oraz to, że dla innych postaci zjawa jest niewidoczna, budują gęstą atmosferę filmu. Bywa, że nic się nie dzieje, nikt nie ucieka, bohaterowie zaczynają się czuć bezpiecznie i zajmują się swoimi sprawami. Nagle, w kadrze pojawia się szybko idąca postać. Spokój od razu wyparowuje, na jego miejsce wchodzi zagrożenie. Przerażające, nieuniknione poczucie, że coś się zbliża i nie można tego zatrzymać.

Ciągle wiszące w powietrzu zagrożenie sprawia, że od filmu trudno się oderwać. Człowiek obserwuje postacie, zastanawia się, która z osób widocznych w kadrze jest potworem. Pojawiają się też bardziej niepokojące obrazy! Pojawienie się człowieka na dachu, który obserwuje aktualnie prześladowaną postać. Wraz z rozwojem fabuły poczucie zagrożenia staje się coraz bardziej przytłaczające i wszechobecne. Postacie są coraz bardziej zdesperowane. Walczą z czymś, co jest nieuniknione, pozostaje jedynie kwestią czasu, ponieważ na pewno gdzieś jest i cały czas się zbliża. Właśnie w taki sposób podtrzymywane jest napięcie w filmie. Szybko udziela się widzowi, przyciąga, hipnotyzuje. Wręcz wyczekuje się na idącą zmorę. W świecie, w którym horrory bywają tworzone z pomocą tysięcy kadrów z efektami specjalnymi, Coś za mną chodzi jawi się jako obraz oryginalny, inny i niepokojący.

Film jest ubogi w komputerowe przekształcanie przestrzeni. Niewiele w nim efektów specjalnych. Kamera, ludzie i zbliżająca się zjawa. Takie połączenie sprawia, że film jest dziwny. W niepokojący sposób. Na pewno cechuje go prostota delikatnie przyprawiona realizmem. Dzięki temu wywołuje dreszcz na plecach, przykuwa do ekranu. Nie sądzę, aby wszystkim taki sposób tworzenia dreszczowca się spodobał. Groza w Coś za mną chodzi jest, na swój sposób, wyjątkowa, czasami dziwna. Mimo to uważam, że warto sięgnąć po ten film. Dla samego doświadczenia inności, odbicia się od sztampowych scen z rozlewem krwi oraz duchów wyłażących z luster. W Coś za mną chodzi nie ma takich rzeczy. Jest za to trudne do zniesienia poczucie zagrożenia oraz ciągle zbliżający się potwór. Nie ma tutaj nic przesadzonego. Historia została dobrze opowiedziana, brak wprowadzenia nie przeszkadza, a wprost przeciwnie – tylko podkreśla niepokój. A potem pojawia się gęsta, hipnotyzująca atmosfera.

Zdecydowanie warto poświęcić 90 minut na Coś za mną chodzi.