Surfując po bezkresie Internetu trafiłem na ciekawą zapowiedź dotyczącą gry Eador: Masters of the Broken World. Miało to być połączenie Civlization oraz Heroes of Might and Magic. Uznałem wtedy, że jest to interesujące wyzwanie i nagle zapomniałem o tej grze. Umknęła mi pomiędzy pisaniem artykułów i pracą ze studentami. Aż nagle moją pamięć odświeżyło Humble Bundle.
Bo Eador był dostępny w ramach Humble Strategy Bundle. Obok innych gier, na które całkowicie nie zwróciłem uwagi. Zainteresowała mnie wyłącznie produkcja Snowbird Studios. Ta gra ma całkiem ciekawą historię. Eador: Masters of the Broken World to remake Eador: Genesis. Pojawiła się ona na Steam w ramach projektu Greenlight. Pierwowzór nie odniosł dużego sukcesu. Przyczyna była prosta: Eador: Genesis napisały został przez Rosjanina, który nie zadbał o przekład na język angielski. Remake również wyprodukowali Rosjanie, ale tym razem pojawiła się większa liczba lokalizacji. A teraz kilka dat: Eador: Genesis został wydany w 2009 roku. Natomiast Eador: Masters of the Broken World w 2013 roku. Co przez 4 lata zmieniali twórcy rekmake’u?

Z tego, co przeczytałem, to w mechanice gry nie odnotowany żadnych zmian. Mam w swojej kolekcji pierwowzór, ale jeszcze nie miałem okazji go sprawdzić. Za bardzo wciągnął mnie remake, w którym tylko poprawiono grafikę i animacje postaci. Eador to specyficzna gra turowa. Godna uwagi, ale potrafi człowieka zdenerwować.
Na koń!
Seria Civilization doczekała się już edycji w świecie fantasty. Wyprodukowało ją studio Paradox, a tytuł brzmi Warlock. Ostatnio pojawiła się druga część. Gra jest (podobno) po prostu genialna, ale ja wolę pozostać przy produkcji Sida Meira z odpowiednimi modami. W takim razie czego szukam w Eadorze? Następcy nieśmiertelnej trzeciej cześci Heroes of Might and Magic. Z porządnym poziomem trudności i z odrobiną nowych rozwiązań. Przyznam szczerze, że Eador: Masters of the Broken World cześciowo spełnił te wymagania.
Zadaniem gracza jest podbijanie kolejnych fragmentów roztrzaskanego świata. Obudowa polega na dołączaniu kolejnych odłamków do swojej „bazy”. Dlatego w grze znajdziemy kilka widoków. W pierwszym oglądamy świat oczyma prowadzonego przez nas boga. Widzimy swój odłamek i krążące wokół niego mniejsze. W drugim widzimy sam odłamek. Tutaj gramy swoją inkarnacją, która przybiera postać bohatera (do wyboru łowca, wojownik, dowódca i mag). Rozbudowujemy twierdzę i podbijamy kolejne prowincje. Natomiast trzeci widok to pole walki. Rzecz, którą znają wszyscy fani strategii turowych. Nasza armia ma zmiażdżyć przeciwnika, ale wcześniej trzeba zadbać o odpowiednią ilość zasobów, aby ją utrzymać. A potem tylko nagrody i radość. Jednak najpierw trzeba wygrać.

I tu mogą pojawić się problemy. AI (dzięki ostatnim łatkom) stoi na przywiozicie wysokim poziomie. Zarówno na planie strategicznym jak i taktycznym porusza się w sposób przemyślamy, dzięki czemu potrafi zadać cios w plecy naszemu bohaterowi. Jeżeli twierdza jest bezbronna, to komputer nie będzie jej omijał z daleka, tylko zaatakuje, a gracz przegra bitwę o odłamek. Dodatkowymi elementami są wydarzenia losowe, lokacje, eksploracja prowincji oraz budowanie w nich budynków. W trakcie gry bohaterowi przyjdzie zmierzyć się z różnymi problemami. Jak nie korupcja, to inwazja pająków albo kradzieże. To w jaki sposób reaguje gracz wpływa na jego karmę i ostateczną ocenę.
Wszystkie te elementy są bardzo ciekawe i pozytywnie wpływają na rozgrywkę. Zanim gracz wybierze odłamek, który chce podbić musi zapoznać się z działającymi tam ograniczeniami. Ruch może kosztować punkt więcej, przedmioty mogą psuć się pięć razy szybciej – to tylko dwa przykłady. Na dodatek podbijanie odłamków wiąże się z odblokowywaniem kolejnych budynków. Paradoksalnie siłą tej gry są wprowadzone w niej ograniczenia. Gracz musi rozwiązywać różne problemy i dostosowywać strategię do aktualnych warunków. Są tacy, którzy powiedzą, że gra szybko się nudzi (argument powtarzalności) albo jest za trudna/za prosta (wszystko zależy od ustawionego poziomu trudności). Gra Eador: Masters of the Broken World skierowana jest do maniaków cierpiących na syndrom jeszcze jednej tury. Do dziś zagrywam się w Civilization V, a Eador ma szanę stać drugą grą turową, do której będę chętnie wracał.
Niestety mam wrażenie, że twórcy robią absolutnie wszystko, aby było inaczej.

Gorzki smak błędu
Ostatnio wydano DLC, które odblokowuje 12 nowych jednostek. Po prostu, tyle i AŻ tyle. W zasadzie Eador nie potrzebuje innych rozszerzeń i nie widzę sensu w wieszaniu psów na twórcach. Kto nie chce, niech nie kupuje. Grywalność na tym nie ucierpi. Kampania jest ciekawa, więc twórcy mogą rozwiająć wyłącznie elementy związane z budynkami i jednostkami. Jednak Eador: Masters of the Broken World potrzebuje – przede wszystkim! – łatek.
Na początku gra była naszpikowana błędami. Co krok, to problem. Sytuacja znacznie poprawiła się od momentu, w którym zacząłem grać. Do moich ulubionych bugów należały „kółka”. Tak nazywałem błąd, który powodował krążenie jednostek prowadzonych przez komputer na mapie taktycznej. Ale gracze donoszą o innych problemach. Nieśmiertelne jednostki („0 HP”; usunięty ostatnio, ale lubi wrócić), zawieszanie się gry (występuje nadal), balans potyczek (komputer bywa nadspodziewanie silny) i tak dalej, i tak dalej. Zaznaczam, że ilość błędów cały czas się zmniejsza. Niestety wciąż pojawiają się takie, która psują rozgrywkę i denerwują gracza.
Eador: Masters of the Broken World ma szansę stać się interesującą grą turową wyprodukowaną przez niezależne studio. Tylko twórcy muszą nad nią bardzo intensywnie popracować.
//Gra dostępna w ofercie cdp.pl (69,99zł), GoG.com (19,99$) oraz na Steam (18,99€). Działa na Linuksie.