Znowu będzie o Stadii. Miałem przetestować, ale jakoś się nie składa. Gram sobie w trzecią część „Wiedźmina”, buduję osadę w „Valheim”, a wieczorami chwytam Pstryka i łowię ryby w „Animal Crossing: New Horizions”. Gdzie mam wcisnąć testowanie tej rewolucyjnej usługi Google’a? Mam przestać spać? Nie ma mowy! Już nie te lata! Ale w dalszym ciągu mam oko na Stadię i obserwuję, to co wokół niej się dzieje. Pisałem o aktualnym stanie tej usługi na łamach DailyWeb, a teraz chciałbym skoncentrować się na innym problemie.
Jest taka gra, która nazywa się „Terraria”. Popularna, lubiana przez odbiorców. Osobiście nie mogłem się do niej przekonać, ale rozumiem, że może fascynować. Ten tytuł miał wylądować na Stadii, ale, tak się jakoś dziwnie zdarzyło, że Google zablokował konto twórcy „Terrarii”. Całkowicie! Andrew Spinks nie ma dostępu do swoich maili, do konta na YT, nawet do plików na Dysku! Jak długo to trwa?
10 lutego, na Twitterze, poinformował, że od 25 (sic!) dni. W chwili pisania tego tekstu (19 lutego 2021) nie pojawiła się żadna aktualizacja, więc zakładam, że dalej jest zablokowany.
Trudno się dziwić, że twórca „Terrarii” się wściekł i ogłosił, że nie ma zamiaru współpracować już dalej z Googlem. Tym samym, port jego produkcji, nie pojawi się na Stadii. Można z tego tworzyć fajne nagłówki. Pisać, że przedstawiciel indie gamedevu pluje na praktyki wielkiej korporacji. Ale! Warto pamiętać o tym, że „Teraria” sprzedała się w 30 milionach egzemplarzy (źródło: Terraria reaches 30m units sold, gameindustry.biz), co stawia Andrew Spinksa w zupełnie innej sytuacji, niż wielu innych twórców gier indy, których spotkałby podobny los. Załóżmy, że ktoś robi gry mobilne. Sprzedaje za pośrednictwem Sklepu Google’a, bo w zasadzie to niespecjalnie ma wybór.
Aż nagle korporacja zdejmuje jego produkty i w ogólnikowy sposób informuje o naruszeniu określonych zasad. Co wtedy? Dyskusje? Rozmowy? Internet jest pełen wątków, których twórcy opisują swoje trudne relacje z Googlem.
To jest problem! Wydaje się, że tylko dla twórców, ale klienci również cierpią. W każdej chwili mogą stracić dostęp do swojej ulubionej gry, wystarczy, że „coś pójdzie nie tak”. Czytasz to i myślisz, że moje ogólnikowe stwierdzenia są denerwujące? Gwarantuję, że po napisaniu pierwszego odwołania do Facebooka lub Google’a szybko zmienisz zdanie. Odpowiedzi rzadko bywają konkretne. Właśnie dlatego uważam, że w dobie subskrypcji specyficzna samowola korporacji może być szkodliwa. Rynek gier komputerowych zaczyna się konsolidować wokół usług abonamentowych.
Od tego, czy dana gra będzie dostępna w danym sklepie i tym samym danej subskrypcji, będzie zależał los wielu małych studiów. Co im pozostaje? Bolesna prawda jest taka, że pojedynczo nie mają szans. Najlepiej jeśli trafią pod skrzydła jakiegoś mądrego wydawcy.
Uważam, że nadszedł już czas na poszukiwanie bardziej zdecentralizowanego modelu dystrybucji cyfrowej rozrywki. Legalnego, bo jestem przekonany, że za sprawą ograniczonej czasowo dostępności gier, odżyją torrenty.