Niezdecydowana narracja

Zdarzają się książki, o których do samego końca nie wiem co myśleć. Czytam, czuję, że historia mnie wciągnęła, ale tak na pół gwizdka. Tli się we mnie chęć porzucenia lektury, wybrania czegoś zupełnie innego. Są takie teksty, których porzucenie nie budzi we mnie poczucia straconego czasu, podobnie jak ich dokończenie. Bywa, że jednak docieram do samego końca, trafiam na ostatnią stronę i powinienem już wiedzieć, czy mogę bez problemu polecić książkę. Jednak nawet po przeczytaniu pozostaję w specyficznej niepewności. Czy to, co ukończyłem faktycznie było dobre?

Na Rekiny wojny Guy’a Lawsona trafiłem przez zupełny przypadek. Była to książka przyniesioną przez moją Żonę specjalnie dla moich rodziców. Jednak jakoś nie po drodze im było, Rekiny wojny leżały na stole w całkowitym spokoju. W końcu nadszedł czas oddania pożyczonej książki i wtedy postanowiłem wyciągnąć ją z czytelniczego niebytu. Brakowało mi takiej lektury, czegoś zupełnie innego od tego, co siedzi w pamięci Kindle’a i leży na półkach. Poza tym zainteresowało mnie to, że na podstawie Rekinów wojny powstał film. Po przeczytaniu całej książki mam wrażenie, że dopiero na ekranie ta historia rozwinie skrzydła. Na papierze jest po prostu średnia, na dodatek narracja jest całkowicie nieprzemyślana. O ekranizacji nie jestem w stanie nic napisać, ponieważ jej nie widziałem. Książkę skończyłem i teraz postaram się unikać tego typu fabularyzowanych reportaży.

Połączenia literackiej narracji z próbą oddania realiów opowiadanej historii nie zawsze się udaje. Rekiny wojny są przykładem na to, że trzeba bardzo delikatnie zszywać ze sobą poszczególne elementy. Sama historia jest interesująca, nie co dzień trafia się na cwanego młodego człowieka, którzy potrafi wygrywać rządowe przetargi. A to właśnie udawało się Efraimowi Diveroliemu. Ze względu na to, że trudno mu nadążyć z kolejnymi zamówieniami, werbuje dwóch kolegów, którzy, trochę skuszeni pieniędzmi, gotowi się dołożyć starań, aby amunicja i broń płynęły stabilnym nurtem do Iraku. Problem polega na tym, że moją uwagę znacznie częściej przyciągały elementy polityczne, koncentrujące się na problemach administracyjnych rządu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Czy faktycznie można sprzedawać broń z demobilu żołnierzom biorącym udział w wojnie? Okazuje się, że tak. Czy ktoś to wszystko weryfikuje? Nie, bo nie ma jasnych dyspozycji, poza tym nikt nie ma na to czasu. Jeżeli broń i amunicja działają, to wszystko jest w porządku. Nawet jeżeli ostatnie 20 lat spędziły w podziemnym magazynie.

Drażnił mnie sposób opowiadania tej historii. Nie wiedziałem, co jest dla autora ważniejsze. Decyzje, które podejmowali bohaterowie, a może trudna sytuacja USA? To niezdecydowanie negatywnie wpływa na odbiór książki, bo autor powinien wiedzieć, co chce przekazać. Szczególnie jeżeli mamy do czynienia za tekstem związanym z reportażem. Z Rekinów wojny dowiedziałem się kilku interesujących rzeczy, ale odnoszę wrażenie, że ta pozycja miałaby znacznie większe znaczenie, gdy w całości koncentrowała się wyłącznie na jednym, jasno określonym problemie. Tak nie jest. Rekiny wojny to połączone ze sobą wątki, które momentami wyglądają tak, jakby zostały ze sobą zestawione przez zupełny przypadek.