O Sońce, co Niemca chciała

Ignacy Karpowicz SońkaProzę Ignacego Karpowicza uwielbiam. Szczególne miejsce w moim zestawieniu ulubionych książek zajmują Balladyny i romanse, które uznaję za najlepsze dzieło tego autora. Zaraz za nimi sytuuję wyśmienite ości. A kilka dni temu skończyłem Sońkę i – niestety – stwierdzam, że moim prywatnym rankingu książek Ignacego Karpowicza, tekst ten zajmuje ostatnie miejsce.

Można mieć pretensje do autora, że nie prezentuje II Wojny Światowej zgodnie z obowiązującym w Polsce stylem martyrologicznym. Ale są to, delikatnie mówiąc, nieadekwatne zarzuty. Ignacy Karpowicz wydając tę książkę przypomniał czytelnikom o tym, że w wojnie uczestniczą nie tylko idee oraz żołnierze, ale także postronni ludzie, postacie trafione rykoszetem historii. Właśnie tak jest z tytułową Sońką oraz jej ukochanym Joachimem, który jest żołnierzem SS. Akcja książki rozgrywa się w małej wsi, przez co zostaje podkreślony aspekt lokalny opowieści. Takie miejsca bywają odcięte od świat, wszystko w nich wydarza się inaczej. Niestety Duch Historii nie wybiera, tylko przypadkowo naznacza.

Nawet w trakcie pisania tego tekstu próbuję jednoznacznie odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak w zasadzie drażni mnie w tej książce. Porwana narracja? Ma uzasadnienie. Skoncentrowanie treści na zakazanej miłości? Można powiedzieć, że temat oklepany do granic możliwości, ale nie jestem fanem pieśni „Wszystko już było”, której refren brzmi: Tylko wtórność nam pozostała. A może kategoria tożsamości będąc ściśle związana z pamięcią?

Odrzucone JA

Sońka to ostatnia opowieść głównej bohaterki. Przybiera ona formę spowiedzi, której wysłuchuje Igor Gryczewski, młody reżyser teatralny obsypany taką samą ilością zachwytów jak i niechęci. I na podstawie słów Sońki postanawia stworzyć sztukę teatralną, która przyjmie formę specyficznej biografii ukrywającej się pod płaszczykiem historii o zakazanej miłości. Tutaj Ignacy Karpowicz zaczyna krytykować świat odbiorców sztuki. Teatralna interpretacja losów Sońki najpierw spotyka się z odrzuceniem, a potem z rosnącą akceptacją. Mam wrażenie, że wielkie tuzy polskiej krytyki literackiej (jeżeli ta jeszcze istnieje, bo zdania są podzielone) postanowiły, że nie dadzą się oszukać. Już teraz okrzyknęły Sońkę dziełem wybitnym, realizującym istotne dla Polski, Polaków i reszty świata tematy. Kolokwialnie mówiąc nie dali się wkręcić i zamiast dostrzegać kicz, widzą tylko wielkość. Wyprzedzają czas i nie idą drogą krytyków z książki – od razu ogłaszają literackiemu światu, że polski autor wydał dzieło niezwykle ważne.

A dla mnie jest to wyłącznie kiczowata opowieść o odtwarzaniu własnej tożsamości. Igor i Sońka pozostają w konflikcie. Ona wie kim jest, potrafi opowiedzieć swoją historię, doskonale zna swoje miejsce. Ukształtowana została na małej wsi, pomiędzy bijącym ojcem, popem, a miłością do Niemca z SS. Właśnie to uczucie powoduje rozłam w jej tożsamości. Wokół niego narastają kłamstwa, nienawiść i śmierć. Dopiero opowiedzenie własnej historii Igorowi powoduje ponowne scalenie tożsamości. Natomiast reżyser teatralny jest jeszcze ciekawszym przykładem tego problemu. On ukrywa swoje prawdziwe pochodzenie poprzez wyrugowanie wyuczonego języka. Dopiero konfrontacja z Sońką przypomina mu o jego korzeniach. Dlatego tworzy sztukę na podstawie jej życia. Ma być ona formą powrotu do początku oraz pogodzenia się z własną tożsamością. Ciekawe jest to, że Igor dokonuje tego poprzez podwójne opowiedzenie. Najpierw zewnętrzne, przez historię usłyszaną, a potem przez sztukę teatralną, którą najpierw przetwarza przez siebie. W tej postaci bardzo widoczne jest rozbicie na Ignacego oraz Igora. Zmiana tożsamości następuje wraz ze zmianą imienia. To Igor jest genialnym reżyserem mieszkającym w Warszawie, a Ignacy ukrywa się, nie może wyjść z Igora, bo zepsuje jego reputację. Sztuka pozwala połączyć te dwie osoby w jedną.

Dlatego uważam, że ta rzewna historia o Sońce, co chciała Niemca, ale potem społeczność jej nie chciała, jest niepotrzebna. Znacznie ciekawszy jest ten konflikt pomiędzy tożsamościami. Tą trwała, z wiejskimi korzeniami silnie zasadzonymi w przeszłości oraz tą nowoczesną, płynną, zbudowaną na ukrytych w ziemi fundamentach. Igancy Karpowicz dokonuje ich odkopania i każe zastanowić się czytelnikom nad ich przeszłością. Współczesność nie traktuje w sposób poważny jakichkolwiek korzeni, obserwują to nawet w naukach humanistycznych, które ze wstrętem podchodzą do wszelkich badań historycznych. Postmodernizm nasz rozbija, płynność wcale nie tworzy nowych wartości, a niepotrzebne konflikty. Dopiero poznanie własnej historii buduje solidną tożsamość.

Rzewny romans

Najciekawsze były dla mnie wątki związane z Igorem. Najbardziej denerwowały mnie elementy dotyczące Sońki, ponieważ jej historia w ogóle mnie nie porwała. Jedynie zwróciła mi uwagę na to, że w Polsce posługujemy określonym stereotypem dotyczącym okresu II Wojny Światowej. Z tej perspektywy Sońka jest cenna, ale ta warstwa jest pokryta lukrem żywcem zapożyczonym z romansu dla pensjonariuszek. Zazwyczaj zabawa z gatunkami udaje się Ignacowi Karpowiczowi wyśmienicie. W przypadku Sońki sprawa ma się zupełnie inaczej.

Największą słabością tej książki jest jej romansowy charakter. Przez to staje się ona pozycją średnią, ale – na szczęście! – nie marnym czytadłem. Najnowszą pozycję Ignacego Karpowicza można zabrać do pociągu. Idealnie nadaje się na długie podróże, a to już jakaś zaleta.

Ignacy Karpowicz, Sońka

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

oprawa twarda, 205 stron.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.