Indiana Jones. Postać, która nie pojawiała się zbyt często w grach komputerowych. Zawsze wydaje mi się, że jest to efekt obecności Lary Croft. Na pewnym poziomie zaspokaja ona potrzeby przygody i starożytnych tajemnic wśród osób lubiących wirtualne światy. Gdzie tutaj miejsce na archeologa przywiązanego do kapelusza i bicza, skoro ma się mnóstwo tytułów z awanturniczką wyposażoną w dwa pistolety? Zresztą seria „Tomb Raider” przeszła niezły reboot w ostatnich latach. W tym roku przyszedł czas na Indianę Jonesa.
Ile fani Indiego musieli czekać na kolejną część? Piętnaście lat, tak, ostatnia odsłona cyfrowych przygód znanego archeologa miała swoją premierę piętnaście lat temu! „Indiana Jones and the Staff of Kings” nie została dobrze przyjęta, ma ocenę 55/100 na Metacritic. Od tamtej pory nie było nic, zupełnie nic, z tego świata. Co zawsze mnie dziwiło. Rozumiem dominację Lary Croft, mimo to zawsze uważałem, że uniwersum Indiego to też świetny materiał na gry. Mnóstwo filmów, z których da się czerpać garściami. Rozpoznawalna postać, fabuła z dodatkiem wątków nadprzyrodzonych, a nawet kosmitów! Idealny materiał na grę! Moim zdaniem widać to w najnowszej odsłonie noszącej tytuł „Indiana Jones i Wielki Krąg”.
Daleko tej grze do ideału, ma wiele momentów godnych uwagi, ale potrafi też rozczarować. W tym tekście będę się starał unikać zdradzania fabuły, ale nie mogę obiecać, że mi się to uda. Czasem będę potrzebował przykładu z gry. Gdy zaczynałem rozgrywkę, chciałem umieścić nowego Indianę wśród perełek z Game Passa, bo jest dostępny w abonamencie od Microsoftu i na początku czułem, że zasługuje na ten tytuł. Pod koniec, w ostatnim akcie, zmieniłem zdanie. Właśnie o tej przemianie będzie ten tekst. Jak zawsze, nie będzie to recenzja, raczej zapis doświadczeń z perspektywy kogoś, komu ta branża jest szczególnie bliska, z naciskiem na gamedev. Oceny żadnej nie będzie, ale jeśli nie chcesz czytać dalej, mam dla ciebie krótkie podsumowanie.
Warto zagrać, jeśli ktoś lubi przygodówki pełne niezłych łamigłówek.
Wielka eksploracja
„Indiana Jones i Wielki Krąg” jest grą o eksplorowaniu świata. W wirtualnym świecie rozrzucono mnóstwo różnego rodzaju przedmiotów: notatek, artefaktów, butelek z lekami, książek z umiejętnościami. Później dochodzi jeszcze możliwość robienia zdjęć. Z racji tego, że jestem graczem-zbieraczem, zajrzałem w absolutnie każdy kąt i wyszperałem wszystkie notatki, a z dużą uwagą szukałem miejsc, które mogłem uwiecznić aparatem. Wszystko po to, aby notes Indiego zapełnił się różnymi materiałami. Oczywiście w ten sposób poznawałem też świat, bo sporo ciekawych drobiazgów pojawia się właśnie w trakcie tych poszukiwań. Tajemnice oraz zadania poboczne sprawiły, że wsiąkłem w nową odsłonę cyfrowych przygód Indiany Jonesa.
Eksploracja została powiązana ze zdobywaniem doświadczenia w grze oraz odblokowywaniem umiejętności. Do tych ostatnich potrzebne są książki. Czasem ukryte, a innym razem wymagające zakupu lub ukończenia zadania pobocznego. Aby odblokować umiejętność, trzeba wydać zebrane wcześniej punkty. To tworzy pętlę angażującą odbiorcę. Jeśli ktoś chce, aby Indiana uzyskał nową zdolność, musi znaleźć książkę, a potem skupić się na eksploracji, aby móc ją odblokować. Takie podejście rezonuje z konkretną grupą odbiorców — z osobami, które są nastawione na zbieractwo oraz poznawanie świata. Natomiast mniejszą uwagę poświęcają walce i to wyraźnie widać w samej grze.
„Indiana Jones i Wielki Krąg” składa się z otwartych oraz liniowych map. W obu przypadkach zawsze jest coś do zebrania, jednak różnią się one rytmem. Te liniowe są zawsze intensywniejsze, pełne różnego rodzaju wydarzeń wymuszających reakcje gracza. Na dodatek często zmuszają do konfrontacji z przeciwnikami. Tutaj drogi są dwie — bezpośrednia walka lub skradanie się i ogłuszanie wrogów. Ja wybrałem ciche podejście i przez całą rozgrywkę nawet raz nie wystrzeliłem z pistoletu. Nawet nie rozwijałem umiejętności związanych z bronią palną. Wystarczał mi bicz, pięści i to, co było pod ręką. Myślę, że dzięki temu gra była dla mnie ciekawsza, z dodatkowym wyzwaniem w postaci unikania wrogów oraz ich strategicznej eliminacji.
Indiana gubi rytm
Gra, przynajmniej na początku, ma bardzo dobry rytm. Skradanie, odkrywanie obszarów, zbieranie rzeczy, poznawanie kolejnych tajemnic i rozwijająca się fabuła. Do tego dochodzą bardzo dobre, szczególnie te dwie pierwsze, walki z bossami. Na szczególną uwagę zasługuje ta w ciemności, pod koniec rozdziału w Egipcie. Miała naprawdę dobry klimat, wymuszający poszukiwanie przedmiotów oraz ciche skradanie się, aby przeciwnik nie zaczął szarżować w moją stronę. Zapamiętałem ją, co już świadczy o tym, że zapewniła mi wartościowe doświadczenie. Jednocześnie jest dla mnie zapowiedzią powolnego rozkładu rytmu, bo to moment, w którym „Indiana Jones i Wielki Krąg” powinien skręcić w kierunku bardziej skompresowanych map i wyreżyserowanego doświadczenia.
Dlaczego tak uważam? Giza jest większa niż Watykan i to już czuć przy eksploracji mapy. Dużo biegania, ale na szczęście przedmioty oraz zadania poboczne są tak rozłożone, że te pustynne spacery mają sens. Potem przychodzi czas na Himalaje oraz Szanghaj. Moje ulubione mapy. Liniowe, żadnego otwartego bezsensu, jasno wskazany cel i sporo akcji. Przyjemne doświadczenie, wymuszające na mnie dużo uwagi oraz dodające sporo wątków do historii. Do momentu opuszczenia Szanghaju w samolocie uważam grę za świetną, wykonaną porządnie, z dużą dbałością o szczegóły. Gdy Indiana i Gina wylądują, nie jestem już tego pewien, chociaż początkowa sekwencja przedostatniego rozdziału w ogóle tego nie zapowiada.
Sukhotai to mapa, po której trzeba się poruszać łódką. Jest zdecydowanie za duża, ale nie to, moim zdaniem, jest najważniejszym problemem. Po dwóch bardzo skondensowanych poziomach nie czułem się dobrze w otwartym świecie, który nieprzyjemnie mi się eksplorowało. Uważam, że tej mapie brakuje solidnego fundamentu, wcześniejsze go miały. Były po coś, miały cel, a Sukhotai jest po to, żeby znowu rozrzucić trochę przedmiotów i zmusić odbiorcę do dłuższego spędzenia czasu w grze. Ta mapa naprawdę mogłaby być mniejsza oraz lepiej poukładana i nic wielkiego by się nie stało. Przez to, że została tak rozciągnięta, gra zaczyna gubić rytm. Momenty eksploracji, rozwiązywania łamigłówek oraz skradania zostają rozerwane przez pływanie łódką. Po co? Dlaczego? Nie widzę tutaj żadnego dodatkowego doświadczenia. Na dodatek niektóre misje poboczne, na przykład ta z uczennicą Indiany, która traci rękę, kończą się tak, jakby miały opowiadać coś dalej. Tylko że to dalej już nie następuje.
Ostatnia mapa, Irak, powinna być w rozdziale zatytułowanym skończmy już tę grę, wydajmy ją i zajmijmy się czymś innym. Ma w sobie niewiele z magii wcześniejszych poziomów, ostatnia walka wyglądała tak, jakby była rozstawiona tylko po to, aby testerzy mogli sprawdzić, czy grę da się skończyć. Końcówka gry „Indiana Jones i Wielki Krąg” była dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Całkowitym wytrąceniem z wcześniejszego rytmu. Tak jakby zabrakło już czasu, aby porządnie doszlifować zamknięcie całej historii. Rozumiem, że coraz mniej ludzi kończy gry, jednak to nie znaczy, że finały można pozostawiać tak niedoszlifowane.
Niezła przygodówka
Absolutnie nie uważam, że to zła gra! Garściami czerpie z klimatu filmów, być może dla niektórych odbiorców nawet za bardzo, bo trzeba godzić się z umownością świata przedstawionego. Nie tylko w przypadku walki, ale też samych zagadek, ich mechanizmów, które, pozbawione konserwacji, działają bez zarzutu po setkach lat. Dla fanów filmów z Indianą te elementy będą przeźroczyste, inni muszą je zaakceptować. Natomiast dużym problemem pozostaje to, że gra, szczególnie na samym końcu, zaczyna się sama w sobie plątać. Z tym żadna łatka sobie nie poradzi, po prostu w ten sposób została zaprojektowana, tak wyszła.
Zastanawiam się, czy to nie jest efekt zmęczenia otwartymi światami, który przewija się w moich innych tekstach o grach. Zawsze bardziej doceniam te poziomy, które są bardziej wyreżyserowane, pozostawiają odrobinę wolności, ale skupiają się na stworzeniu sensownego doświadczenia. Mniej łażenia, więcej poukładanej zabawy z dobrze określonym celem. Takie podejście pozwala też skupić gracza na konkretnych elementach gry, zamiast wrzucać go do świata, w którym może robić różne rzeczy. Eksploracja wcale nie musi wymagać wielkich map, wystarczy dobrze poukładany poziom, przemyślany w taki sposób, aby opowiadać spójną historię.
„Indiana Jones i Wielki Krąg” to jedna z tych produkcji, na które warto poświęcić czas, nawet jeśli ktoś chce ukończyć tylko i wyłącznie główny wątek. Według HowLongToBeat wystarczy na to zarezerwować 14 godzin, czyli niewiele, ale wystarczająco jak na standardy współczesnych graczy. A jak wyglądają statystyki ukończenia? W finale zostaje odblokowane konkretne osiągnięcie, które pozwala to sprawdzić. Obecnie na Steamie ma je 15% graczy, a na Xboksie jedynie 7,83%. Co prawda minął dopiero mniej więcej miesiąc od premiery, ale nie sądzę, aby te wartości uległy dużym zmianom.