Wolę kulturę na abonament, czy kulturę fast food? Czym w zasadzie różnią się te dwa rodzaje? Jak wpływają na odbiorcę, a jak na twórcę? Czy faktycznie ta pierwsza jest lepsza i zaczyna dominować? Do zastanowienia się nad tymi aspektami współczesnej kultury zainspirował mnie artykuł Zastanów się, zanim nazwiesz współczesną kulturę fast foodem Łukasza Kotkowskiego. Zastanowiłem się…
Kilka rzeczy rozdrażniło mnie w tym artykule. Szczególnie zdenerwował mnie brak zdefiniowania obu pojęć oraz wyraźnego wskazania różnić pomiędzy nimi. Tylko wspomnę o notorycznym myleniu terminów i całkowitym przemilczeniu kanonu. Artykuł Łukasza Kotkowskiego przedstawia część całości, na pewno jest ciekawą opinią, z którą można dyskutować, ale tekst ten ma wiele braków, bardzo charakterystycznych dla współczesnej publicystyki, co pozwala zakwalifikować go do kultury fast food. Paradoks, prawda?
Zanim zaczniemy wartościować, dzielić na tę lepszą i tę gorszą, spójrzmy na współczesną kulturę szerzej. Dlaczego nasze nawyki odbioru tekstów się zmieniły? Przede wszystkim dociera do nas więcej informacji, niż kiedyś, a wiele z nich, delikatnie mówiąc, nie niesie ze sobą zbyt wiele istotnych treści. Pojawia się szum, w którym musimy nauczyć się poruszać, dlatego, współcześnie, ważniejsza jest umiejętność selekcji sensów i ich odpowiedniego użytkowania. Łukasz Kotkowski pisze:
Być może czas przestać się oszukiwać, że twory kultury to współczesne wersje świętej krowy?
I to pytanie sprawia, że cały tekst staje się bardzo agresywny. Już od dawna, właściwie od momentu ogłoszenia miłościwie nam panującego postmodernizmu, nikt nie traktuje dzieł lub – jak chce autor – tworów kultury jako czegoś otoczonego aurą świętości. Współcześnie, w naukach humanistycznych, mówimy o tekstach, które Espen Arseth definiuje jako galaktyki znaczeń. Nie oznacza to, że badacze kultury stracili szacunek do treści, którymi się zajmują. Łukasz Kotkowski brutalnie strąca twory kultury z piedestału, stara się być rewolucjonistą, a nie dostrzega tego, że wyważa dawno otwarte drzwi.
Kultura masowa, w której tarzamy się każdego dnia, w którą zanurzamy się z chwilą sięgnięcia po telefon i sprawdzenia newsów, idzie krok dalej. Nie ma w niej miejsca na świętość, rytuały, nawet konstruktywna krytyka kona. Najważniejsze są produkty kultury. Gdy kwestie treści przedstawimy w ten sposób i potraktujemy jako jeden z wielu produktów współczesnego kapitalizmu, to musimy pamiętać o idącej za tym standaryzacji oraz masowości tworzenia. Krytyka kultury masowej ma wiele twarzy. Są tacy, którzy widzą w niej klęskę wolności oraz umysłu (T. Adorno), dla innych to sprawia ona, że odbiorca staje się coraz bardziej bierny (D. Macdonald), a są także tacy widzący w niej istotny element współczesności, który w sposób istotny wpływa na funkcjonowanie społeczeństwa (N. Carroll). Niezależnie od przyjętej postawy na pierwszy plan wysuwa się natychmiastowość kultury masowej, to że jest instant, jak, cieszące się niesłabnącą popularnością wśród studentów, chińskie zupki. Czas oczekiwania jest bardzo krótki, wartość spożywcza wątpliwa, ale ten zalewany wodą makaron ma wielu zagorzałych fanów. Podobnie jest z kulturą masową. Narzekamy, że niewiele w niej wartościowej treści, cieszymy się z tego, że dostajemy ją natychmiast i sprawia nam radości. Oczywiście zaraz znajdą się oburzeni, że prawdziwą przyjemność daje lektura Heideggera. Właśnie dla takich osób stworzono pojęcie gulity pleasure – konsumują, cieszą się, ale wstydzą się do tego przyznać.
Brak jednoznacznych różnić pomiędzy kulturą na abonament, a kulturą fast food wynika stąd, że obie te odmiany można skonsolidować i nazwać kulturą instant. Ważna natychmiastowość, która cechuje zarówno współczesny model abonamentu, jak i fast foodu. Kwestia czasu, a właściwie jego braku, mocno wpłynęła na nawyki odbiorców oraz twórców. Ci pierwsi pragną treści coraz prostszych i tak skonstruowanych, aby można było je konsumować na dowolnym urządzeniu. Natomiast ci drudzy walczą z narastającym szumem informacyjnym i aby się w nim przebić muszą tworzyć coraz więcej i coraz szybciej. Nasza współczesna pamięć jest bardzo krótka. Zapominamy po chwili, ponieważ zaczyna nas fascynować coś zupełnie innego. Dlatego tak ważna staje się dla nas natychmiastowość dostępu do treści. Mam ochotę na zombie? Żaden problem! Filmy, komiksy seriale – do wyboru, do koloru. Zmieniłem zdanie i jednak wolę wampiry? Ależ proszę! Tekstów poruszających ten temat również jest zatrzęsienie. Nie znaczy to, że wszystkie one będą na najwyższym poziomie. Samo opłacanie abonamentu trudno nazwać gwarancją jakości.
Trzeba nauczyć się surfować po wzburzonym morzu popkultury. Parę razy się podtopić, dać się porwać fali – w przeciwnym razie czeka nas utonięcie i zanurzenie w mule. I tu pojawia się problem: kto ma nas tego nauczyć? Dla mnie problem ten jest bardzo istotny. Znaczące jest to, że współczesna popkultura w dalszym ciągu nie wykształciła swoich krytyków, za to na każde skinienie ma armię recenzentów. Czy godne podziwu jest to, że ktoś obejrzał 8 sezonów danego serialu w jeden wieczór? Niektórzy powiedzą, że tak, ale ja zapytam: i co z tego wyciągnął? Jeżeli sama przyjemność, to w porządku, ale warto byłoby również nauczyć się odczytywać kody zawarte w treściach popkultury. Tylko, że aby je zrozumieć, trzeba najpierw poznać kanon, należy zrozumieć kontekst powstania danego tekstu oraz dokonywać selekcji informacji. Opłacanie abonamentu i kierowanie się rekomendacjami, to za mało.
Martwi mnie milcząca zgoda na obniżenie kompetencji odbiorcy. Daleki jestem od stwierdzenia, że jest on bierny, ale grzech ignorancji przestał być piętnowany. Wprost przeciwnie – nosi się ją niczym symbol oznaczający wybrańca. Natychmiastowy dostęp do treści, ich ilość oraz zróżnicowany poziom, to wszystko są rzeczy miłe i bardzo potrzebne. Ale nie zapominajmy o tym, że odbiorca musi też umieć myśleć, przetwarzać to, co ogląda. Nie ma nic gorszego od bezmyślnego konsumowania, niezależnie od tego, czy robi się to za darmo, czy w ramach abonamentu. Do zmiany tej sytuacji potrzebujemy edukacji, której jednym z bardzo istotnych założeń będzie nauka selekcji informacji.
Szkoda, że tego nie robimy. Szum informacyjny nas ogłusza, niewielu dostrzega to, że toniemy w morzu kultury masowej. Posługujemy się słowami-kluczami, być może dlatego, że chcemy, aby rozumiała nas wyszukiwarka, a niekoniecznie drugi człowiek. Kultura instant jest trudna do opanowania, ale nie znaczy to, że nikt nie powinien się nią zajmować.
//Obrazek wyróżniający: Daniel Go / Wei Wei Premium Beef Instant Noodles (CC BY-NC 2.0)
You must be logged in to post a comment.