Internetowa pamięć

Tydzień z Internetem” to interesująca inicjatywa. Jej podstawowym celem jest walka z wykluczeniem cyfrowym, które wraz ze wzrostem naszego zanurzenia w Sieci, będzie coraz poważniejszym problemem. W tym roku tematem przewodnim były zakupy w Internecie. Dla wielu aktywnych użytkowników jest to codzienność, tym trudniej wyobrazić sobie, że wciąż są osoby, dla których to czarna magia. Przy okazji rozmawiano także o zagrożeniach związanych z zakupami w Sieci i to jest bardzo ważne. Mam nadzieję, że w końcu dotrze do nas, że Internet to nie cudowny wynalazek dający nam nieograniczone możliwości za darmo. Wszystko ma swoją cenę.

Nie mam na myśli handlu informacjami o użytkownikach Sieci, chociaż to bardzo poważny problem. Bardziej niepokoją mnie zmiany w postrzeganiu niektórych elementów codzienności. Pierwsza rzecz z brzegu: pamięć. Cyfrowy świat nauczył nas wygody. Mamy specjalne aplikacje, które o wszystkim nam przypominają, tworzymy listy zadań, ale robiliśmy to już w papierowych notatnikach, po prostu zmieniła się forma. Znacznie poważniejsze jest oparcie naszej wiedzy tylko i wyłącznie na Sieci i powolna rezygnacja z innych mediów. Proces ten jest bardzo złożony i postępuje od dawana. Kiedyś, w czasach kultury opartej na słowie, opieraliśmy swoją wiedzę na ciągle powtarzanych mitach. Wynalazek pisma pozwolił na tworzenie książek, a więc dłuższe przechowywanie informacji oraz większy do nich dostęp. Internet to kolejny krok, który zwalania nas z pamiętania. Czy faktycznie jesteśmy na stałe podpięci do rezerwuaru wiedzy, jakim wydaje się nam być Internet?

Za sprawą mobilnej transmisji danych oraz WiFi tak. Studenci mogą bez problemu sprawdzić daną informację lub znaleźć odpowiedź na zadane im pytanie. To wspaniałe, ale każdy nadużywany wynalazek prowadzi do zwyrodnienia obyczajów. W tym roku akademickim wyraźnie mnie to dostrzegłem. Pierwsze zajęcia z kultury popularnej i masowej opierają się na prezentacji i rozmontowaniu definicji, w końcu jakiś fundament do rozmowy należy stworzyć. Jednak zdarzyło się, że w jednej z prac zaliczeniowych zauważyłem odnośnik do Wikipedii. Wrogiem Internetowej encyklopedii nigdy nie byłem, ale chyba zostanę, ponieważ po pięciu zajęciach, na których tłukłem definicje kultury popularnej, dostałem wyjaśnienie tego terminu z Wikipedii. Po co to robię, skoro faktycznie można tam znaleźć tę definicję? Przyczyna jest banalna: chcę, aby studenci zrozumieli historyczny kontekst danego opisu, aby skonfrontowali się ze słabościami i mocnymi stronami konkretnego modelu. Za wszelką cenę staram się wyrugować bezrefleksyjne przywoływanie definicji i ta jedna praca pokazała mi, że muszę jeszcze mocnej akcentować ten problem.

Warto rozmawiać na temat Internetu, ale należy przywoływać także zagrożenia związane z wirtualizacją kolejnych elementów naszego życia. Kultura to system naczyń połączonych i zmiana jednego elementu wpływa na inne. Skoro przenieśliśmy pamięć do Sieci, to zmienia się model nauki oraz selekcji informacji. Mam wrażenie, że jest to kolejny problem całkowicie zignorowany przez polską edukację.