Perełki z Game Pass XI: Wyjątkowa podróż w „Jusant”

"Jusant" to wyjątkowe doświadczenie. Kontemplacyjny charakter tej gry sprawił, że przyciągnęła mnie na cały weekend.

Zdarzają się gry, które mają w sobie coś wyjątkowego i jednocześnie są odpowiednio skompresowane. Już od kilku lat nie jestem fanem tych rozległych otwartych światów. W dalszym ciągu grywam w takie produkcje, ale zdecydowanie lepiej czuję się w tytułach stawiających na esencję doświadczenia. Bez rozwlekania, bez zbędnych znajdziek, bez setki znaków zapytania na mapie. To wszystko i nawet trochę więcej, znalazłem w „Jusant”.

Weekendowa wspinaczka

Wystarczył mi jeden weekend, żeby ukończyć całą grę. Zacząłem w piątek wieczorem i w niedzielę, późnym popołudniem, oglądałem napisy końcowe. Było warto, chociaż na początku czułem się trochę dziwnie. „Jusant” mocno odbiega od głównego nurtu gier komputerowych. Nie ma żadnych dialogów, główna postać jest niema. Historia wirtualnego świata jest opowiadania za pomocą krótkich przerywników filmowych, znalezionych dokumentów oraz obszarów, które się zwiedza. Jest w tym wszystkim coś magicznego.

Kluczową mechaniką jest tutaj wspinaczka. W pierwszej chwili przypominała mi to, czego doświadczyłem w „Rise of the Tomb Raider”, ale było to błędne wrażenie. „Jusant” stawia na bardziej haptyczne podejście do tego tematu. Kontroler w moich dłoniach był zanurzony w tym, co działo się na ekranie. Musiałem wychylać bohatera za pomocą gałki, a lewy i prawy spust odpowiadały lewej i prawej ręce prowadzonej przeze mnie postaci. Uwielbiam, gdy twórcy pochodzą w ten sposób do tematu! Czuję wtedy, że mogę dotknąć wirtualnego świata.

Odpowiednie zbudowanie relacji pomiędzy graczem a miejscem, do którego wysyłają go twórcy, jest trudne. Przyznaję, że w przypadku „Jusant” całkowicie się to udało. Konieczność wybierania ręki, na której zawisa postać, przekładania ciężaru, szukania podpór oraz zastanawianie się gdzie wbić hak, zawsze sprawiały, że doświadczałem tej wspinaczki. Tak samo związanych z nią upadkami. Wszystko to zostało sprytnie połączone z przestrzennymi łamigłówkami. Dlatego podróż w „Jusant” często wymaga uwagi, zastanowienia się nad kolejnym krokiem oraz efektywnego wykorzystania otoczenia.

Przestrzeń jest narracją

W podobny, skoncentrowany sposób, „Jusant” pochodzi do fabuły. Jeśli oczekujesz tego, że spotkasz tutaj mnóstwo postaci, które będą opowiadały swoje historie lub narracja zostanie zaprezentowana za pomocą kinowych przerywników filmowych, to lepiej wybierz inną grę. Twórcy „Jusant” podeszli do tego tematu inaczej. Fabułę poznawałem za pomocą porozrzucanych notatek, fragmentów pamiętników oraz listów. Świat, który eksplorowałem, był pusty, ale właśnie dzięki tym kawałkom powoli zaczynał się wypełniać.

Doświadczałem wtedy wrażenia, że ktoś tutaj był przede mną. Potem pojawiały się kotłujące się w głowie pytania. Dlaczego zniknęli? Z jakie powodu musieli się wspinać coraz wyżej? Dlaczego woda zniknęła? Podróż w „Jusant” powoli dostarczała mi odpowiedzi. Jednak pomagały w tym nie tylko dokumenty, ale także przestrzeń. Gra opowiada historię poprzez odpowiednie składanie poziomów. Często miałem wrażenie, że nie ma tam przypadków. Każdy odwiedzony przeze mnie biom ma świetnie zarysowany charakter, a wraz z nim, ułożoną opowieść.

„Jusant”, dzięki skupieniu na mechanice wspinaczki oraz przemyślanej narracji za pomocą przestrzeni, oferuje ciekawe doświadczenie. Zdaję sobie sprawę, że kontemplacyjny charakter tej produkcji, to w końcu taki symulator wspinaczki, nie trafi do wszystkich. Nie zmienia to faktu, że jeśli ktoś lubi tego typu produkcje i nie oczekuje tsunami akcji, to koniecznie powinien dodać „Jusant” do kolejki gier. Moim zdaniem jest w tej produkcji coś wyjątkowego, coś, czego nie widuje się na co dzień w wirtualnych światach.