Lektura książek Knausgårda, to czerpanie przyjemności z cierpienia. Pierwszy tom Mojej walki zrobił na mnie potężne wrażenie. Uderzyło mnie to, że autor tylko pozornie pisze o życiu, znacznie ważniejsza jest dla niego Literatura Czy którykolwiek z tomów Mojej walki nadaje się na wakacje? Pisząc krótką recenzencką wypowiedź dla Wywroty, przekornie odpowiedziałem, że tak. Wczoraj skończyłem drugi tom Mojej walki muszę powiedzieć, że lepiej wybrać coś innego. Chyba że ktoś ma ochotę na coś ciężkiego i przytłaczającego, wtedy powieść Knausgårda będzie jak znalazł.
Nie będę ukrywał, że ten autor mnie fascynuje, ale zupełnie inaczej, niż Houellebecq. W przypadku twórczości francuskiego prowokatora wpadałem w jego język, powtarzałem niektóre stwierdzenia, a jego frazy wręcz wkręcały mi się w głowę. Podobnie mam z Jerzym Pilchem. Ale Knausgård tego ze mną nie robi, jego słowa oraz zbudowane w książce sensy pozostają obok, co pozwala mi na rozkoszowanie się nimi. Lektura drugiego tomu Mojej walki była dla mnie podróżą po morzu codziennego cierpienia artysty. Tego, że nie może się on uwolnić od klątwy obserwacji, że automatycznie dostrzega różnice oraz tego, że Życie przeszkadza mu w pisaniu. Knaugard postanowił oszukać rzeczywistość. Skoro była dla niego przeszkodą, to postanowił, że stanie się tematem. Tak można streścić pomysł na napisanie Moje walki, który został ujawniony w drugim tomie.
Knausgård postępuje jak szalony chirurg, który z ciała Życia wycina poszczególne elementy, rzuca odbiorcy przed nos i każe się nimi zachwycać. Po pokonaniu wstrętu można wziąć każdy fragment do ręki i dokładnie mu się przyjrzeć, ponieważ dopiero z bliska widać połączenia oraz precyzją, z jaką autor wypreparował dany kawałek. I tu rodzi się pytanie: skoro tak obrzydliwe jest oglądanie ochłapów cudzego życia, to może ja – odbiorca, czytelnik – również czuję awersję do swojego? Knausgård doskonale gra poczuciem niechęci – ono wręcz wylewa się z jego akapitów, widać, że autor jest zmęczony swoim życiem, że ciągle go przytłacza, ale trwa. Trwa, ponieważ wie, że jest w stanie dużo znieść. W tej wytrzymałości nie ma nic monumentalnego, trudno mówić o budowaniu sobie pomnika. Postawa Knausgårda bliższa jest kamieniowi, na który działają efekty atmosferyczne – prędzej, czy później rozpadanie się on na małe kawałki, a potem pozostanie z niego tylko piasek.
W drugim tomie Mojej walki widać chęć przyspieszenia tego procesu. Czytelnik obserwuje rozdrabnianie Życia i to, że nieprzyjemnie strzela ono w zębach. Tak, bo Knausgård karmi swojego odbiorcę tymi ochłapami. Wpycha mu je do gardła, dusi nimi i czeka, aż zaczną one smakować. Dlatego uważam, że moja fascynacja tym autorem jest niezdrowa. To samobójca, który sam niszczy swoją psychikę i na dodatek robi to na oczach odbiorców, ale inspiruje do przemyśleń, co sprawia, że twórczość Knausgårda zaliczam do wyjątkowych. Nie każdy pisarz jest w stanie zainspirować mnie do napisania czegoś więcej, niż tylko recenzji.
You must be logged in to post a comment.