Skończyłem kolejny tom Mojej walki. Czekam na ostatni, bo piąta odsłona opisu życia sporządzonego przez Karla Ove Knausgårda, stanowi powrót do formy znanej z wcześniejszych części. Jednak w dalszym ciągu nie jest to poziom z pierwszego i drugiego tomu, na pewno jest lepiej, niż w trzecim i w czwartym. Co jest tego powodem? Czyżby pisarz zaczynał pożerać własny ogon, a może to ja, jako czytelnik, przyzwyczaiłem się do jego stylu i nie robi już na mnie takiego wrażenia, jak na początku lektury? Na te dwa pytania muszę odpowiedzieć: tak.
Powieści autobiograficzne mają to do siebie, że odbiorca musi zmierzyć się z życiem autora. W sposób bezpośredni zostaje skonfrontowany tkanką codzienności człowieka, który pisze. Nie ma większego znaczenia czy losy głównego bohatera, czyli alter ego autora, są ciekawe lub odpowiadające rzeczywistości. Najważniejsze jest to, w jaki sposób zostają zaprezentowane. Gdy zaczynałem swoją przygodę z twórczością Karla Ove Knausgårda, to czułem pewną formę przeciwstawiania się współczesności. Specyficzny, niespieszny rytm narracji, krytyka nowoczesności, czasem bezkompromisowość w opiniach – działało to w sposób odświeżający i pociągający, czułem się zaintrygowany losami tego człowieka. Niestety, potem było już coraz gorzej. Na pewno spowszedniały mi zabiegi literackie, z których korzysta Karl Ove Knausgård. Często stawia na brutalny realizm, unika rozbudowanych metafor, wszystko to, sprawia, że świat przedstawiony w Mojej walce staje się coraz bardziej płaski. Od początku do końca czwartego tomu brakowało interesujących wyróżników, zmian rytmu, rozszerzenia postrzegania świata. Zmienia się to, w tomie piątym.
Tutaj pojawia się zderzenie pisarskich aspiracji autora z codziennością. Jak to jest próbować odnaleźć własny styl? Zazdrościć kolegom i koleżankom debiutu? Porównywać się z innymi i kompletnie nie dostrzegać u siebie nawet odrobiny talentu? To są kwestie, z którymi Karl Ove Knausgård musiał się zmierzyć. Walczy z własną niepewnością, popada w pijackie szaleństwo, próbuje dotrzeć do samego siebie i nie zawsze mu się to udaje. Książka opowiada o walce, przez co jej fabuła staje się zgoda z tytułem, także wcześniejszą formą narracji. Piąty tom składa się wyłącznie z ciągłym konfrontacji Karla Ove Knausgårda z życiem, z trudami bycia artystą.
Jednocześnie muszę przyznać, że opisy starć nie budzą we mnie takiego zainteresowania, jakie odczuwałem wcześniej. Losy Karla Ove Knausgårda trudno nazwać wyjątkowymi, myślę, że z takimi problemami mierzy się wielu młodych i pragnących spełnienia artystów. Dlatego zaczynam zastanawiać się nad koniecznością spisywania własnego życia, w momencie, w którym autor ma coraz mniej ciekawych rzeczy do powiedzenia. Być może ostatni tom będzie stanowił ukoronowane tej narracji i wszystko złoży się w olśniewającą całość. Na chwilę obecną jest koślawo, trochę nierówno, miejscami nudno. Moja walka to opis skomplikowanego życia, w który wplatane są interesujące przemyślenia i ciekawa perspektywa. Dopóki autor stara się zrozumieć swoje postępowanie, próbuje okiełzać przeszłego siebie – jest interesująco. Po prostu w przypadku Mojej walki same realistyczne opisy to za mało, aby mnie całkowicie porwać. Potrzebny jest pierwiastek przemyśleń, którego – niestety – jest coraz mniej.