Z Tomaszem Grodeckim spotykam się po raz drugi. Wcześniej rozmawiałem z nim przy wydaniu drugiego zeszytu komiksu „Ćma”. Poruszyliśmy wtedy kilka różnych tematów, otarliśmy się także o szeroko rozumianą polską popkulturę. Gdy wyszedł trzeci zeszyt „Ćmy”, porozmawialiśmy znowu, ale tym razem zestaw tematów był trochę inny.
Adrian Jaworek: Cześć, Tomek! Widzimy i słyszymy się po raz kolejny. Trzecia „Ćma”. Nieźle.
Tomasz Grodecki: Niektórzy twierdzili, że może uda nam się dociągnąć do drugiego zeszytu, inni nawet w to nie wierzyli. A mamy trzecią „Ćmę” (uśmiech).
Super! Co było największym wyzwaniem w wydaniu kolejnego komiksu?
Sprostać oczekiwaniom fanów, krytyków. W ogóle odbiorców, bo każdy ma inną wizję, w którym kierunku ta seria powinna pójść. Jedni widzieliby „Ćmę” jako komiks awangardowy, inni chcieliby by był to bardziej komiks superbohaterski. Na moich barkach spoczywa kierunek, w którym ta seria podąża i mam nadzieję, że to jest właśnie ten, którego oczekują fani.
To na pewno kierunek, który ja chciałbym realizować jako autor. Czyli z jednej strony czerpanie z tej klasyki superbohaterskiej, a z drugiej właśnie eksperymenty i ciągłe zadawanie pytań, co by było, gdyby…
A może osadzić „Ćmę” w klimatach horroru? A może dodać jakieś podróże w czasie, pulp i średniowiecze? Cały czas staram się bawić tym światem. Chciałbym, by każdy zeszyt był unikatowym doświadczeniem, no i żeby nie było nudno.
Myślisz, że „Ćma” jakoś dojrzewa?
Na pewno, bo ja też dojrzewam jako autor. Ekipa i ja cały czas się rozwijamy. Spoglądając na poprzednie numery, widzę, jakie miały słabości, a jakie atuty. Tak samo rysownicy są w stanie przeanalizować pewne rzeczy, co zagrało, a co niekoniecznie.
Dobrze, że o tym wspominasz, bo to jest jedna z rzeczy, którą chciałem z Tobą dzisiaj poruszyć. Zacznijmy od tych atutów. Gdzie widzisz siłę „Ćmy” po wydaniu trzech zeszytów?
Siłą „Ćmy” jest mieszanie gatunków. Tej serii nie da się jednoznacznie sklasyfikować czy zaszufladkować. Znajdą tutaj coś dla siebie i fani superbohaterszczyzny, i osoby, które jej nie cierpią, a lubią na przykład historie detektywistyczne czy pulp. Fani fantastyki czy nawet science-fiction też się odnajdą w tym świecie, więc ta różnorodność gatunkowa zdecydowanie działa na plus.
Siłą „Ćmy” jest w końcu też świat. Fascynuje mnie retrofuturyzm. Właśnie dlatego stworzyłem świat z jednej strony historyczny, dwudziestolecie międzywojenne, prawdziwe problemy, a z drugiej jednak trochę odrealniony z nowoczesnymi technologiami.
Sądzisz, że retrofuturyzm jest czytelny dla współczesnego odbiorcy?
Dla jednych tak, dla innych nie. Widziałem kilka porównań do steampunku. Pytano mnie, czy „Ćma” nie jest przypadkiem komiksem steampunkowym. Moim zdaniem, nie. Steampunk rozgrywa się w wieku XIX, a nie XX. Jak sama nazwa wskazuje, w steampunku dominują maszyny parowe, a w „Ćmie” takowych nie uświadczymy.
Mam wrażenie, że retrofuturyzm na polskim rynku został odebrany jako coś nowatorskiego, nawet bardzo nowatorskiego. Tylko że ten gatunek już funkcjonuje w kulturze od lat i już go ktoś wcześniej ogrywał. Był bardzo widoczny choćby w grach z serii „BioShock”.
To są światy osadzone gdzieś w historii, ale ta historia potoczyła się w nich zupełnie inaczej, niż można byłoby się spodziewać. W „Ćmie” jest w sumie podobnie. Mamy Warszawę, dwudziestolecie międzywojenne, ale dokładamy plecaki odrzutowe, smartfony, monocykl głównego bohatera i najróżniejsze gadżety. Jak chociażby mini-drony, które wtedy raczej nie występowały…
Raczej nie.
Nigdy nic nie wiadomo (uśmiech).
Świadectw na ten temat nie ma (śmiech). Jakie są słabości trzech zeszytów „Ćmy”? Gdzie widzisz przestrzeń do dalszego rozwoju?
Wydaje mi się, że taką bolączką od pierwszego zeszytu jest to, że te zeszyty są krótkie. Każdy chciałby, żeby te historie trwały jednak dłużej. Pamiętam, jak Rafał Szłapa (autor komiksu „Bler”) napisał do mnie po moim debiucie: „Słuchaj, wszystko w tym zeszycie gra. Wszystko jest fajne, tylko jest on krótki”.
Sporo osób właśnie tak to odebrało. Z drugiej strony wolę, kiedy czytelnik czuje się nienasycony niż przejedzony. Bardziej pasuje mi budowanie krótkich historii, które zostaną gdzieś w pamięci czytelnika. Nie chcę, aby czytelnik się przejadł albo nawet skończył z niestrawnością.
Kombinujemy, żeby czwarty zeszyt „Ćmy” był jednym epizodem. Komiks pewnie będzie liczył te 20 stron, ale już nie uświadczymy podziału na dwa odcinki. Świat został już zaprezentowany, a ja, jako scenarzysta, mam warsztat, który pozwala mi na pisanie dłuższych form. Myślę, że to dobry kierunek. Grzesiek Kaczmarczyk od „Nasiona zła” już rysuje, więc jest na co czekać.
W jakim kierunku planujesz rozwijać tę postać? Mam wrażenie, że cały trzeci zeszyt jest w zupełnie innym tonie niż poprzednie.
Każdy zeszyt wnosi coś nowego. Każdy ma być powiewem świeżości.
Czerpię z trzech nurtów. Z retrofuturyzmu, noir i pulp. W „Selfie trumiennym” udało mi się nakreślić retrofuturyzm. W zeszycie drugim, ale też częściowo w trzecim, eksploruję pulp. Dalej będą różne szaleństwa jak chociażby kosmici.
Pulp to taka mocna mieszanka różnych tematów. W zasadzie to można tam wrzucić wszystko.
Zdecydowanie i wydaje mi się, że to właśnie siła tej serii. „Ćma” nie stoi w miejscu. Jako scenarzysta staram się zaskakiwać. Obiecuję, że na mojej warcie nie będzie dwóch takich samych zeszytów (śmiech).
Mnie bardzo zaskakuje to, że Ćma nie miał takiego tradycyjnego origin story. Sprytnie wplatasz informacje na temat tego, kim jest główny bohater, do różnych historii.
To celowy zabieg. Stwierdziłem, że lepiej jest rzucić czytelnika na głęboką wodę i sprawić, by czuł się jak taki obserwator zdarzeń. Żeby miał wrażenie bycia mieszkańcem retrofuturystycznej Stolicy. Z tej perspektywy ma czuć, że coś się w tej Warszawie stało i że jest to coś dziwnego.
Skąd wzięła się taka postać jak Ćma? Kim on jest? Do końca nie wiemy. Ja, starannie, krok po kroku, rozkładam karty przed czytelnikiem. Zdecydowałem, że zrezygnuję z tradycyjnej chronologii. Takiej w stylu „Batmana: Początek”. Bruce Wayne wspina się, gdzieś tam siedzi w Himalajach, trenuje i wraca do Gotham. Kocham Nolana, ale to chyba najnudniejszy sposób, w jaki można przedstawić origin story. Zdecydowanie bardziej podoba mi się, jak Tim Burton w „Batmanie” z ‘89 roku zaprezentował genezę bohatera w ¾ filmu. To działało!
Bardzo to wszystko kojarzy mi się z powieścią detektywistyczną. Czytelnik jest obserwatorem całej intrygi i zbiera wszystkie drobiazgi, jakie porozrzucał przed nim autor.
„Ćma” nie jest komiksem detektywistycznym per se i staram się, żeby te epizody nie wyglądały jak opowiadania Agathy Christie, bo to zupełnie inny świat. Nie mam zapędów, by być pisarzem powieści kryminalnych. Po prostu inspiruję się elementami tego gatunku. „Ćma” to taka mieszanka, eliksir, w którym znajdzie się szczypta powieści detektywistycznej i szczypta powieści awanturniczej, która jeszcze do tego zostawia posmak superbohaterszczyzny.
Z tego, co widzę, to kolejny zeszyt też został wydany przez Timofa. Jak układa się ta współpraca?
Paweł Timofiejuk to niesamowicie zasłużona osoba dla polskiego komiksowa i człowiek, który pomaga takim półziniarzom jak ja i Rafa (Rafa Janko, jeden z rysowników „Ćmy”, autor „Mięcha” – przyp. red.). My odpowiadamy za mięso, za to, co w tych komiksach jest. Timof koncentruje się na dystrybucji. Ta współpraca jest niesamowicie pomocna, bo gdybyśmy mieli sami sobie opłacać miejsca na konwentach i festiwalach, to dawno byśmy już splajtowali.
Dla młodych twórców, stawiających pierwsze kroki, działalność i pomoc Pawła Timofiejuka jest po prostu nieoceniona. Bez niego ten projekt by nie istniał, bo nie bylibyśmy w stanie go kontynuować na własną rękę. Mówię tutaj też za Rafę.
Jak się to wszystko zaczęło? Jakie jest orgin story komiksiarza?
Wyszedł ostatnio taki komiks „Samotność komiksiarza”. Ale to już chyba kontynuacja origin story, czyli zaczynamy od origin story, a kończymy na samotności komiksiarza (śmiech).
Jak zacząć? Na pewno warto wyjść z dziełem do ludzi. Można mieć najgenialniejszy pomysł i uważać, że to jest coś niesamowitego, co odmieni całą kulturę, ale jeżeli ten pomysł pozostanie tylko w głowie autora, to nikt się o nim nie dowie. Nawet najgenialniejsza rzecz musi zostać przelana na papier, żeby trafiła do odbiorców.
Trzeba zrobić pierwszy krok, zdecydować się na publikację. To może być self-publishing. To może być wydanie internetowe. To może być wydanie w wydawnictwie, czy to jako półziniarz, czy nie.
Warto też znaleźć osoby, które być może mają podobne marzenia, które może też chcą tworzyć, czy to komiksy, czy jakąś inną formę sztuki. Konieczny jest networking, chodzenie na wydarzenia, które jednoczą ludzi o podobnych pasjach. Cierpliwość i uważność też są równie ważne. Wsłuchiwanie się w głosy czytelników, krytyków, nawet samej branży, ale i wiara we własny głos, w to, co jako autor mamy do przekazania.
Cieszę się, że wspomniałeś o spotykaniu innych ludzi. Chyba przy tworzeniu komiksów bardzo pomaga dodatkowa para rąk.
W gamedevie też występuje problem idea man. Ludzi, którzy przychodzą i mówią, że mają super pomysł na grę, a nie mają nawet prototypu.
Nie oszukujmy się. Pomysł do realizacji dzieli długa droga, trzeba zdobyć kilka szczytów. Popatrz na Hollywood. W wielu filmach aktorzy sami są producentami, oni wykładają kasę, żeby zrobić dany materiał! W takich chwilach trzeba myśleć o ryzyku, czy to się w ogóle zwróci. Potrzeba pieniędzy, potrzeba środków, jest ryzyko i teraz pytanie, kto to ryzyko pieniężne poniesie? Czy ten projekt przyniesie zyski, czy nie? Jeżeli nie przyniesie zysków, to można tworzyć sztukę dla sztuki po godzinach, wydawać sobie coś, co generuje straty. Jeżeli przyniesie zyski, to myślę, że tutaj odpowiedź jest jasna.
A czy Ty ustaliłeś taki moment gaszenia światła w projekcie?
Jasne! Tworzę komiksy dla ludzi. Jeżeli odbiorcy nie są zainteresowani tymi komiksami, to nie ma sensu, żebym dalej tworzył je wyłącznie dla siebie, dla jakiegoś poklasku czy innego widzimisię. Na tej zasadzie można stworzyć jeden komiks, góra dwa. Sam liczyłem się z tym, że „Ćma” nie będzie kontynuowana!
Wydaliśmy pierwszy zeszyt i uparłem się, że chciałbym wydać jeszcze drugi. Z prostego powodu — żeby domknąć tę historię, żeby nie było czegoś takiego, że ja wydam jeden zeszyt z cliffhangerem, a potem przez dziesięciolecia będą mi wypominać, że nie zamknąłem tej opowieści (śmiech). Więc wydaliśmy drugi zeszyt. Wtedy przyszedł czas, żeby zastanowić się nad tym, czy to się sprzedaje, czy nie.
Okazało się, że się sprzedaje i to nieźle. Nie są to może kokosy, natomiast są to na tyle dobre finanse, że możemy kontynuować ten projekt. Fanowsko, z pewnym zaparciem, stwierdziliśmy, że wychodzimy na plus, a przecież nie robimy tego wyłącznie dla pieniędzy.
Wyszedł trzeci zeszyt, miał ładną sprzedaż. Pomogła nam tutaj nominacja do Nagrody „Nowej Fantastyki”. Wcześniej mieliśmy w Polsce taką łatkę złego komiksu superbohaterskiego, że polski komiks superbohaterski jest gorszy. Ja się z tym całkowicie nie zgadzam.
Niestety, taka opinia pokutowała, a mam wrażenie, że po nominacji do Nagrody „Nowej Fantastyki” jednak część osób zrozumiała, że superhero jest tylko gatunkiem i w tym gatunku można opowiadać najróżniejsze historie. Zresztą moi koledzy po fachu robili to przede mną. Twórcy „Lisa” czy Rafał Szłapa od „Blera”. Oni w historiach superbohaterskich ukrywali najróżniejsze gatunki, najróżniejsze wątki i to działało. Mimo to mam wrażenie, że jakoś jednak do tego komiksu superbohaterskiego w Polsce nadal podchodziło się z pewnym dystansem.
Jak myślisz, skąd się brała ta niechęć? W komiksie europejskim było mnóstwo eksperymentów z superbohaterami. Raczej zdobywały uznanie wśród odbiorców.
U nas w Polsce oczywiście była grupa osób, która czytała polskie komiksy superbohaterskie. Ba! Znajdą się nawet tacy, którzy innych nie czytali! Ta niechęć może brała się z tego, że część osób uważała, że to przeszczepienie amerykańskiego pomysłu na superbohatera na realia Polski jest niemożliwe. Wychodzono z założenia, że taki superbohater może być albo parodią, albo nie powinno być go wcale.
Znaleźli się twórcy, którzy myśleli inaczej. Postawili sobie za cel stworzenie superherosa, który będzie inny niż ten amerykański, ale jednocześnie będzie pełnymi garściami czerpał z tej konwencji i to będzie absolutnie nasz produkt.
Jak to trafnie ujął pewien bloger, polscy superbohaterowie kojarzyli się z polskim tuningiem albo polskim disco. Moim zdaniem, wcale tak nie powinno być! Udowodnili to m.in. Rafał Szłapa od „Blera”, Rafa Janko od „Mięcha”, chłopaki od „Lisa” czy „Incognito”, Damian „Pickador” Zajko z „Nieustraszonym Szpakiem”. To są fantastyczni twórcy, którzy mają wiele do powiedzenia.
To też fajnie zagrało. Mój pierwszy kontakt z tą postacią był bardzo pozytywny.
Obecnie wchodzimy w erę takich eksperymentów i to widać szczególnie po tym, co robi Rafa Janko przy „Mięchu”. Tytule, który jest superbohaterski, ale nie do końca, bo mamy nieco horroru, nieco takiej psychodelii.
U mnie w „Ćmie” są widoczne inspiracje Złotą Erą komiksu, jest dostrzegalny pulp, ale nie podzielam infantylizmu tamtych komiksów superbohaterskich. Mnie bardziej interesują tytuły, które były utrzymane w klimacie noir albo ocierały się o powieść detektywistyczną.
W Twoich komiksach ciekawe jest to, że właśnie trzeba zrobić krok do tyłu, aby zobaczyć pełny obraz. Mam na myśli to, że ważna jest u Ciebie także forma.
Bardzo zależy mi, aby „Ćma” była dekonstrukcją superbohaterszczyzny. Cały czas bawię się tym światem i zastanawiam, jak mogę jeszcze rozszerzyć granice tego odrobinę wyświechtanego gatunku.
Mielimy historie superbohaterskie od prawie 100 lat. Opowiedziano je już na najróżniejsze sposoby. Inna sprawa, że dla mnie zamknięcie się w tym gatunku paradoksalnie jest w stanie napędzić kreatywność. Jeżeli zadamy sobie pytanie, czego jeszcze nie zrobiono, to mając do wyboru, powiedzmy, zestaw 5 kredek, a nie 150, wiemy z czego korzystać. Ograniczenia wyzwalają kreatywność. Nie zastanawiamy się nad kolejnymi dźwiękami, słowami, czy kolorami, tylko budujemy za pomocą tego, co akurat dostępne. „Ćma” dalej jest komiksem superbohaterskim; komiksem, który mocno inspiruje się „Batman: The Animated Series”. Sama konwencja epizodów, zamkniętych krótkich historyjek, została zaczerpnięta właśnie z tej kreskówki. Inna sprawa, że chcę za pomocą „Ćmy” wychodzić poza ramy gatunku.
„Ćma” dalej jest papierowa. Jak się czujesz z tym, że nie zdecydowałeś się na dematerializację, na zdigitalizowanie swojego superbohatera?
W Polsce na pewno na popularności znacznie nabrały komiksy internetowe, bo mamy chociażby stronę webkomiksy.pl, która jednoczy naprawdę bardzo dobrych twórców. Zresztą to są osoby, które często zdobywają nominacje do prestiżowych nagród i mimo że te komiksy nie wychodzą na papierze, tylko właśnie w cyfrze, to w żadnym wypadku nie ujmuje to ich wartości. Mam znajomych komiksiarzy, którzy tworzyli komiksy internetowe, a teraz wydają swoją twórczość na papierze. Zdarzają się też transfery w drugą stroną.
W „Ćmie” wszystko jest na papierze, ale marketing jest już cyfrowy. Cały kontakt z czytelnikiem, coś, co kiedyś funkcjonowało jako strony klubowe na łamach TM-Semic (kultowego wydawnictwa z lat 90.), to wszystko przeniosło się do Sieci i wydaje mi się, że to dobry ruch. Jesteśmy w stanie wydać, powiedzmy, jedną zeszytówkę na pół roku, mniej więcej. Jak na polskie realia to i tak sporo. Natomiast kontakt z czytelnikami mamy codziennie! Jesteśmy w stanie w ciągu sekundy odpisać komuś na wiadomość, na recenzję, więc w naszym wypadku ta cyfra też jest tylko trochę w innym wymiarze. To nie cyfrowe dzieło, a cyfrowy kontakt z czytelnikami.
Dla mnie forma nigdy nie jest przeźroczysta, stąd wzięło się moje pytania o cyfrową wersję „Ćmy”. Może inaczej. Czy uważasz, że rezygnacja z papieru wpłynęłaby na Twój komiks?
Myślę, że zaszłoby kilka zmian. Nie jestem obeznany w temacie, ale wydaje mi się, że jednak komiksy cyfrowe generują mniejszy dochód niż komiksy papierowe, bo większość treści w sieci jest darmowa. Bez dochodu ze sprzedaży znacznie trudniej byłoby mi zaangażować w taki projekt rysowników, którzy mają swoje życie. Papierowe komiksy nie generują zbyt dużych pieniędzy, ale to zawsze jakaś forma wynagrodzenia za pracę. Nawet niewielka zapłata dla twórcy jest ważna.
W cyfrowej „Ćmie” formuła byłaby inna. Myślę, że powstałyby wtedy paski, takie na trzy lub cztery kadry. To są rzeczy, które w Sieci zdecydowanie grają. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy taki format by mi odpowiadał. Dlatego też nie myślę o uruchomieniu „Ćmy” w formie cyfrowej, na stronie. Może wydanie na jakiejś platformie, w formie zdigitalizowanego zeszytu, wchodziłoby w grę, ale i tak najpierw pojawiałaby się wersja papierowa.
W przypadku papieru „Ćma” zostaje w ręce…
Dla mnie to jest fajna sprawa. Nie każdy ma zawsze fundusze, żeby kupować najnowsze książki czy komiksy. Sam korzystam z bibliotek i bardzo je polecam. Są tam nawet komiksy, filmy. Wszystko jest w bibliotekach.
Obecnie biblioteki stały się takimi archiwami. To już moja Żona by Ci więcej na ten temat powiedziała, bo pracuje w bibliotece.
Pamiętam, że jak za dzieciaka wchodziłem do biblioteki i znalazłem komiks, na przykład „Batmana”, to maglowałem go po kilkanaście razy, bo to był ten jeden „Batman”, jedna zeszytówka, która jakimś cudem tam wylądowała. A teraz wszystko tam jest!
Problemem pozostają tylko komiksy anglojęzyczne. Jeśli ktoś lubi (jak ja) czytać w oryginale, to musi już zaopatrywać się na własną rękę.
Kiedy możemy się spodziewać czwartego numeru „Ćmy”?
Miejmy nadzieję, że jeszcze w tym roku. Grzesiek Kaczmarczyk już rysuje, ja już piszę. Myśleliśmy o MFKiG, ale to jednak mało realny termin. Wydaje mi się, że jest na co czekać. Szykujemy historię mocno inspirowaną „Stranger Things”, bierze też trochę z „Twin Peaks” czy „Z archiwum X”. Pojawią się w niej okoliczności paranormalne, będą też obcy. A my mamy w sobie teraz taką punkową energię. Albo cytując filmową „Barbie”, KENergię (śmiech).
Wspomniałeś o „Stranger Things” i innych tekstach popkultury, które są bardzo, bardzo rozpoznawalne. Czy to jest taka droga inspiracji dla „Ćmy”, żeby zapożyczać te wątki łatwo rozpoznawalne dla odbiorcy?
Myślę, że na pewno zapożyczam klimat. Może niekoniecznie inspiruję się wątkami, a bardziej atmosferą danego serialu, książki, gry czy filmu. Staram się wydobyć emocje, które towarzyszyły mi przy odbiorze danego dzieła i przełożyć je na mój komiks.
To są duże tytuły.
Mam nadzieję, że „Ćma” kiedyś też taka będzie (uśmiech).
Ja również! Dzięki za rozmowę!
Również dziękuję! Cześć!
Poprzedni wywiad z Tomaszem Grodeckim jest do przeczytania na łamach DailyWeb -> Polska popkultura jest intymna. Rozmowa z Tomaszem Grodeckim.
You must be logged in to post a comment.