Kulturowe malkontenctwo

Zawsze chętnie czytam teksty zajmujące się krytyką polskiej kultury. Naiwnie myślę, że kiedyś trafię na osobę, która przedstawi program, dokładnie opisze, jakie teksty chciałaby widzieć. Z ciężkim sercem stwierdzam, że – jak do tej pory – na nic takiego nie trafiłem. Za to w Internecie pełno jest narzekania. Kino umarło, seriale leżą i kwiczą, literatura stała się zestawem szmir, a w muzyce króluje kicz.

Cięgi dostają muzyka, kino oraz literatura. Jeżeli chodzi o filmy, to nie jestem specjalistą, oglądam, czasem machnę jaką recenzję, ale mam za mało wiedzy, aby wypowiadać się na temat kondycji tej dziedziny sztuki w Polsce. Muzyki słucham, moim głównym źródłem jest Spotify oraz Progam Trzeci Polskiego Radia. Muszę przyznać, że wciąż trafiają się interesujące polskie zespoły. Dzięki Liście Przebojów Trójki poznałem Korteza, Skubasa, to w Trójce po raz pierwszy usłyszeliśmy z Żoną Organka. A Pablopavo? Kawał dobrej muzyki oraz solidnie napisane teksty. Wystarczy spojrzeć na inicjatywę „Męskie Granie”, które od kilku lat prezentuje polskich wykonawców. Nie ma tam miejsca na przypadek, na szmirę. Czyli jednak coś jest, wystarczy poszukać. Podejrzewam, że osoby zainteresowanie innymi gatunkami muzycznymi, również, bez najmniejszego problemu, wskazałby ciekawych wykonawców.

A co z polską literaturą? Tutaj nie jest tak źle, na polu kultury popularniej możemy pochwalić się interesującymi tekstami i nie mam tutaj na myśli Andrzeja Sapkowskiego i Wiedźmina. Mamy Marka Krajewskiego z kryminałami umiejscowionymi we Wrocławiu. Życzycie sobie eksperymentu? Proszę sięgnąć po powieści kryminalne Marcina Świetliciego. Ostatnio ukazał się Hel3 Jarosława Grzędowicza, dobra książka z kiepskim zakończeniem. Nie zapominajmy o Opowieściach z Meekhańskiego Pogranicza Roberta M. Wegnera! A już grzechem kardynalnym jest pominąć prozę Feliksa W. Kresa. Wierzcie mi, że o polskiej literaturze mógłbym pisać długo, wymieniając autorów mniej i bardziej znanych. Niektórzy domorośli krytycy wyrabiają sobie opinię na podstawie pozycji wystawionych na targach książki. Bywałem na nich i wcale nie odniosłem wrażenia, że polską literaturę zalewa fala kiczu, że toniemy pod tekstami miałkimi i nie ma już nic ciekawego. Podstawowym problemem naszych nadwiślańskich malkontentów jest brak umiejętności selekcji tekstów. Trzeba poszukać, sprawdzić katalogi, przejść się do biblioteki i zapytać o nowości. To bardzo proste.

Zamiast opluwać polskich autorów na lewo i prawo, krzyczeć o upadku polskiej sztuki, warto przyjrzeć się poszczególnym dziedzinom bliżej. Mamy różnego rodzaju mody, które utrzymują się dłużej lub krócej. Przetrwaliśmy marsze żywych trupów, wojny wampirów z wilkołakami. Jeżeli jakiś temat się sprzedaje, to trudno mieć pretensje do wydawców, że zamawiają takie teksty. Tak działa rynek, a teksty w kulturze uczestniczą w nim na prawach produktów. Zostało to już zauważone w książce Duch czasu (1962) francuskiego socjologa Edgara Morina. Teksty kultury zostały obdarte z aureoli wyjątkowości, dzisiaj polegają procesom produkcji oraz promocji. Paradoksalnie nie ma w tym nic złego, księgarze i wydawcy zawsze chcieli zarabiać. W dwudziestoleciu międzywojennym dom wydawniczy Gebethner i Wolff (jeden z najważniejszy z tamtego okresu) miał niezwykle szeroką ofertę. Obok klasyki polskiej literatury pojawiały się także teksty z zakresu literatury popularnej, wystarczy wskazać na Czandu. Powieść XII wieku Stefana Barszczewskiego. Zarabianie na modnych książkach nigdy nie było czymś zdrożnym.

Współcześnie brakuje nam krytyków. Osób znających daną dziedzinę sztuki i potrafiących wskazać, co jest dobre, a co złe. Oczywiście w ramach jasno określonego systemu. Brakuje cierpliwości, chęci zgłębiania tajników filmu, teatru, literatury i muzyki. Natomiast odbiorcy nie są przygotowani do odbioru tekstów z wyraźnym nastawieniem krytycznym. Dopóki to się nie zmieni, to skazani jesteśmy na zwykłe, miałkie i do bólu zbędne malkontenctwo.