Literat przegląda Internet nr 141

Trochę o samochodach i o wykluczeniu komunikacyjnym.

Jest to jeden z tych zdecydowanie cięższych tygodni. Sporo rzeczy na głowie, lista zadań mi spuchła, dopiero od rana nadrabiam, to co mi ostatnio wpadło. Na dodatek pogoda nie rozpieszcza, nawet mój pies, który zazwyczaj jest wystarczająco odporny na warunki atmosferyczne, niechętnie wyłazi z klatki. Co pozostało? Zerknąć na przeczytane teksty, odpalić „Hogwart’s Legacy” albo „Blood Bowl 3” i przeczekać. Z nadzieję na odrobinę słońca, które będzie oznaczało rozpoczęcie sezonu rowerowego. Przynajmniej dla mnie.

Tak, trzy lata temu wróciłem na dwa kółka. Łatwo nie było, ale dzisiaj z niecierpliwością wyczekuję powrotu. Co ciekawe Zagłębię ma całkiem przyjemną sieć tras rowerowych.

Z Będzina, bez najmniejszego problemu, dojeżdżam do centrum Sosnowca, a stamtąd mam rzut beretem na Stawiki. Co jest w innym kierunku? Pogoria oraz Przeczyce. Też można dojechać, chociaż w drugim przypadku trzeba liczyć się z przewyższeniami i jazdą poboczem, ale się da. Natomiast jeśli kogoś interesuję podróżowanie wyłącznie po ścieżkach rowerowych, to spokojnie odwiedzi na nawet Katowice. Bez większego kombinowania! Ja wiem, że to przecież zabieranie cennej przestrzeni samochodom, bo to są najważniejsze pojazdy na ulicach. Osobiście cieszę się z takich rozwiązań. Na temat rowerzystów mogę powiedzieć dokładnie tyle samo złego, co o niecierpliwych kierowcach. To jest tak, jakby każdy musiał mieć prawo jazdy, za wszelką cenę…

Na łamach „The Economist” pojawił się tekst Throughout the rich world, the young are falling out of love with cars, który, w swojej felietonowej naturze, prezentuje to, co dzieje się w państwach wysokorozwiniętych. Do tych przecież aspiruje nasz piękny, lecz nieszczęśliwy, kraj. W takim razie my, jako mieszkańcy będziemy musieli się przygotować na to, że samochody zaczynają tracić na atrakcyjności. Szczególnie wśród młodych ludzi. Dotyczy to zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Europy. Według tekstu osoby wchodzące w dorosłość odnoszą się z dużą rezerwą w stosunku do posiadania prawa jazdy. Przestają utożsamiać posiadanie samochodu, jako symbolu nieograniczonej wolności. Raczej widzą w nim rosnące koszty utrzymania. Ma to odzwierciedlenie w danych opublikowanych w tekście Teens are less likely to get driver’s licenses in recent years. Podsumowanie brzmi następująco:

According to this data, about one-in-two of all 16-year-old teens in America had a driver’s license in 1983. Jump forward to 2019, and only one in four have a driver’s license.

Znowu co o Ameryce, a przecież u nas nie da się żyć bez samochodu! Wszędzie daleko, komunikacja publiczna kuleje, lepiej stać w korku we własnym aucie, niż w autobusie! I tak dalej, i tak dalej…

Akurat mnie nie trzeba mówić o komunikacji publicznej i jej problemach. Wiele lat mieszkałem w obszarze podmiejskim, do którego jeździło kilka autobusów na krzyż. W weekendy to już w ogóle trudno było się wydostać, a jeszcze ciężej wrócić. Kiedyś traktowałem to jako ciekawą anegdotkę, coś do opowiadania znajomym z innych miast. Potem się zestarzałem, trafiłem na książkę Nie zdążę Olgi Gitkiewicz i zrozumiałem, że nie ma w tym kompletnie nic zabawnego. Mam w Polsce olbrzymi problem z wykluczeniem komunikacyjny. Szczególnie w niewielkich miejscowościach. Mówienie, że wystarczy sobie kupić samochód i zrobić prawo jazdy absolutnie niczego nie rozwiązuje. Ta recepta sprawdza się do pierwszej przesiedzianej godziny w korku, w godzinach szczytu. Odpowiednio rozwinięta i doinwestowana komunikacja publiczna mogłaby nam wszystkim pomóc.

Jeśli faktycznie, ci legendarni młodzi ludzie, pozostaną niechętni samochodom, to pojawi się źródło nacisku na polityków. Będzie to zupełnie inne postrzeganie kwestii dotyczących komunikacji niż dotychczas. Nie tylko własny samochód, ale także car sharing, taksówki, autobusy oraz pociągi. Te ostatnie są bardzo fajne, tylko szkoda, że stan PKP jest, jaki jest… Dlatego nie dziwię się, że w Polsce ludzie bardziej ufają swoim samochodom.