Fabuła nieegzotyczna

Haiti Marcin WrońskiW marcu bieżącego roku pojawiła się szósta część przygód komisarza Maciejewicza. Tym razem, obok głównego bohatera, będzie występowała kobyła o imieniu Haiti. I właśnie ta nazwa własna posłużyła za tytuł książki. Dlatego wiele osób, które pomyślało, że Maciejewicz wybiera się na egzotyczne wyspy musiało poczuć się rozczarowane. Natomiast ja w dalszym ciągu nie wiem, co myśleć o twórczości Marcina Wrońskiego.

Z jednej strony doceniam warsztat oraz umiejętność łączenia schematu powieści kryminalnej z historią Lublina. Ale z drugiej strony zaczynam dostrzegać pewną wtórność, której ofiarą padł sam Marek Krajewski. Z jego twórczości doceniam pierwsze pięć powieści o Breslau, natomiast w przypadku Marcina Wrońskiego widzę wyłącznie schematyczną powtarzalność. Co w przypadku literatury popularnej nie jest takie złe. Przynajmniej tak długo, jak nie będzie nudzić czytelnika. A właśnie z tym aspektem jest bardzo różnie w przypadku ostatniej książki traktującej o przygodach komisarza Maciejewicza.

Nie da się ukryć, że Haiti napisane jest bardzo dobrze. Autor zna lubińskie realia historyczne, za wyjątkowe promowanie lokalności tego regionu otrzymał nawet nagrodę. Nie mogę się przyczepić nawet do schematu fabularnego, ponieważ został on wykonany zgodne z nieśmiertelnymi zasadami powieści kryminalnej. W takim razie, dlaczego uważam, że Haiti potrafi znudzić? Z dwóch powodów: po pierwsze ze względu na konstrukcję głównego bohatera, a po drugie drażni mnie sztuczne podtrzymywanie uwagi czytelnika.

Zyga na tropie

Zygmunt Maciejwski nie przekonuje mnie już od pierwszego tomu. Niby ma wszystko, co powinien posiadać detektyw kryminału czarnego. Skomplikowaną przeszłość, nałogi, niewyparzony język i zdarza mu się wykazywać niesubordynacją. Co prawda jest policjantem, ale wiele decyzji podejmuje na własną rękę. Jednak brakuje mu tego „czegoś”, elementu, który sprawi, że odbiorca potraktuje go jak prawdziwą postać, a nie tylko literacki konstrukt.

Szczególnie widać to ostatniej powieści, czyli w Haiti. Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że Zygmunt Maciejewski stoi z boku akcji. A jako detektyw powinien być przede wszystkim siłą sprawczą. Jednak on woli wydawać rozkazy, sam włącza się dopiero wtedy, gdy jego obecność jest wręcz nieunikniona. Sprawia to, że z głównego bohatera staje się tylko dodatkiem do fabuły, jedną z wielu działających postaci. Oczywiście można to uznać za przełamanie schematu powieści kryminalnej i dekonstrukcję świata przedstawionego, jednak ja odnoszę zupełnie inne wrażenie. Jest to raczej błąd w strukturze postaci, niż celowy zabieg.

Główny bohater musi walczyć o przebywanie na pierwszym planie. Przytłaczają go inne, znacznie bardziej wyraziste postacie oraz historyczny Lublin. Trzeba przyznać, że Marcin Wroński idealnie buduje kontekst dla wydarzeń i Haiti nabiera cech powieści historycznej. W bardzo interesujący sposób zostały przedstawione poszczególne klasy społeczne oraz konflikty między nimi. A szczególnie ciekawy smaczkiem jest wypowiedz reportera, gdzie zawiera się opis odbiorców, do których skierowana jest gazeta reprezentowana przed tego przedstawiciela prasy. Jednak ta perfekcja zaszkodziła głównemu bohaterowi. O ile w przypadku Mocka można mówić o specyficznej chemii występującej pomiędzy nim a Breslau, to Zygmunt Maciejewski wielokrotnie zostaje zdominowany przez elementy historyczne. Lublin okazał się być znacznie bardziej ciekawszy od protagonisty, a nie o to chodzi w powieści kryminalnej.

Zostańcie ze mną, proszę

Wielowątkowość również nie jest wadą, jeżeli została zastosowana w sposób spójny z całością książki. W przypadku powieści kryminalnej, z tego elementu należy korzystać bardzo ostrożnie, ponieważ może on wpłynąć negatywnie na odbiór całej fabuły. Autorzy, którzy nieustannie wprowadzają kolejne trupy, aby podtrzymać zainteresowanie czytelnika, nie są zbyt pożądani, a często bywają napiętnowani przez odbiorców. Niestety w przypadku Haiti doszło do sztucznego podtrzymywania uwagi.

Książka zaczyna się w sposób nietradycyjny – od prezentacji konia. Dopiero potem pojawia się morderstwo, następnie kradzież, a na samym końcu samobójstwo. Pomiędzy tym wszystkim trwa rozwieszony Zygmunt Maciejewski. Oczywiście wszystkie nitki prowadzą do wspólnego kłębka, ale przerażało mnie to, że niektóre z nich pojawiły się na siłę. Jakby zabrakło pomysłu na stworzenie przekonywującej postaci mordercy. Główny antagonista okazuje się być tak samo bezpłciowy, jak komisarz Zygmunt Maciejewski. Ale jego papierowość wynika z zupełnie innych przesłanek.

W przypadku mordercy autor zdecydował się na zastosowanie mechanizmu zemsty związanego z przedwojennym atakiem bolszewików na Polskę. Pomysł bardzo ciekawy, ale wykonanie znacznie mniej interesujące. Przede wszystkim, chcąc zachować kontekst, Marcin Wroński zdecydował, że morderca będzie niespełnionym poetą i to dzięki wykorzystaniu pewnego sprytnego fortelu, Zydze Maciejewskiemu uda się doprowadzić do konfrontacji. Mam wrażenie, że ten element jest przypadkowy i prowadzi do rozmycia charakteru mordercy. Antagonista cały czas ucieka i próbuje zacierać ślady, a komisarz Maciejewski, głównie dzięki sile przypadku i umiejętności jego podwładnym, znowu namierza zbrodniarza. To nie jest silna i rozpoznawalna postać. O wiele ciekawiej byłoby, gdyby zabijał jeden z tajniaków Maciejewskiego, który również posiada nieprzyjemnie wspomnienia z okresu wojny z bolszewikami.

Można, ale nie trzeba

Po Haiti można sięgnąć w momencie, w którym nie ma się nic lepszego do czytania. Nie jest to książka powalająca na kolana ani dzieło tak wciągające, że przez kilka dni będzie przeżywać się jego fabułę. To powieść kryminalna, z kilkoma niedoskonałościami, które mogą zirytować co wrażliwszych czytelników.

Ale na bezrybiu i rak ryba… Jak ktoś czuje nieodpartą potrzebę czytania powieści kryminalnych, to i o Haiti może zahaczyć.

Haiti, Marcin Wroński

Wydawnictwo W.A.B, 2014.

okładka miękka, 336 stron

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.