Maturalne rewolucje

Wiem, że są Święta i nie powinno się poruszać drażliwych tematów. Niestety, z natury jestem człowiekiem nerwowym, czasami muszę dać upust swojej złości, uwolnić nagromadzone pokłady irytacji. Szczególnie gdy problem dotyczy kwestii dla mnie istotniej, czyli edukacji. Tak, stary rok się jeszcze nie skończył, a nowy dobrze nie zaczął, ale już mamy zapowiedzi rewolucji. Tym razem będą zmiany w maturze.

Od 2005 roku mam w naszym cudowny kraju nową maturę. W założeniu miała być dostosowana do nowych czasów. Miała odpowiedzieć na wyzwania ponowoczesności, a wyszło tak jak zawsze. Delikatnie mówiąc – mizernie. O rynku prezentacji z języka polskiego wiedzieli absolutnie wszyscy, ale nikt z tym nic nie robił. Przynajmniej do pewnego momentu. O tym, że klucz jest stratą czasu, niczego nie uczy – wszyscy wiedzą, ale nikt z tym nic nie robi. A nie, przepraszam! Ministerstwo Edukacji Narodowej (raczej Ministerstwo Narodowego Klucza) postanowiło, że maturzyści będą mogli odwołać się do niezależnego gremium ekspertów, jeżeli pojawią się wątpliwości co do oceny. Tych będą setki. Ta rewolucja nie jest żadną dobrą zmianą! Tylko kolejnym ślizganiem się po powierzchni, kolejnym maskowaniem prawdziwego problemu. A imię jego – klucz.

Żadne odwołania lub kosmetyczne poprawki w egzaminie maturalnym nie usuną tego problemu. Od 10 lat widać, że klucz powoduje najwięcej komplikacji. Podejrzewam, że egzaminatorom również on nie pasuje, bo wielu z nich to nauczyciele, którzy zamiast uczyć myślenie, zmuszeni są uczyć udzielania poprawnych odpowiedzi. To tylko moje domysły, więc mogę się mylić, ale mam nadzieję, że nikt z kadry nie traktuje kluczowego rozwiązania za coś dobrego, za ułatwienie przy sprawdzaniu matury! Po co czytać dokładnie czytać odpowiedzi maturzysty skoro wystarczy zobaczyć, czy zmieścił się w kluczu? Oszczędność czasu i energii! Tylko że w tej perspektywie szkoła staje się zwykłą fabryką maturzystów. W coś takiego zmieniła się ponowoczesna szkoła.

Najbardziej widać to na uniwersytetach. Przypominam, że wielu doktorantów jest po nowej maturze. Jeżeli nie mieli promotora, który zadbał o to, aby nauczyć ich myślenia, to nie będą w stanie rzetelnie pracować ze studentami. Będą myśleć za pomocą klucza, poszukiwać tych jedynych odpowiedzi. Dlatego prawdziwą rewolucją w egzaminie maturalnym byłoby jego rzetelne zrekonstruowanie. Przemyślenie, co można zmienić, przebudować, jakie są skutki tej reformy. Minęło 10 lat, potrzebne jest jakieś podsumowanie, całościowe spojrzenie na system edukacji. Właśnie czegoś takiego brakuje.

W Polsce wciąż zajmujemy się drobnymi sprawami. Najpierw kwestia likwidacji gimnazjów. Przypominam, że problemem jest program, a nie ilość stopni edukacji. Teraz możliwość odwołania się od oceny egzaminu maturalnego. Jesteśmy na powierzchni. Mam wrażenie, że wielu polityków boi się poruszyć te problemy, ponieważ musieliby także zahaczyć o kwestię finansowania edukacji, czyli o subwencje. A tego nikt nie zrobi. Zapomnieliśmy, że podstawówki, gimnazja, szkoły średnie i szkolnictwo wyższe, to system oparty na skomplikowanych powiązaniach pomiędzy poszczególnymi elementami. Skoro nowa matura budzi tyle wątpliwości, to dlaczego nikt nie podejmie się jej zreformowania?

Brakuje rozsądnych ludzi? Widzę ich na uniwersytetach i wśród nauczycieli. Co ciekawe nie pchają się do polityki. Ciekawe dlaczego, prawda?