Monster Hunter Now. Mobilne polowanie na potwory

Monster Hunter Now to najnowsza odsłona serii opowiadającej o polowaniu na potwory. Tym razem potrzebny będzie telefon, a nie pad.

Chcesz zostać łowcą potworów? Oczywiście takim, który zamiast z miecza i buzdyganu korzysta z telefonu. Już kiedyś wszyscy mieliśmy taką szansę. Za sprawą gry Wiedźmin: Pogromca potworów. Trochę pożyła, ale najwyraźniej daleko jej było do osiągnięcia odpowiedniej popularności. Była to jedna z produkcji, które wykorzystywały rozszerzoną rzeczywistość i pozwalały pójść na spacer, wyjść na dwór lub na pole, i polować. Zbierać przedmioty. Wykonywać zadania. Grałem. Już dawno nie miałem w rękach tak marnej próby przewiezienia się na popularności Pokemon GO. Gdy odpaliłem Monster Hunter Now, to od razu zacząłem się zastanawiać, jak będzie z tą grą.

Moje przygody z telefonem

Monster Hunter Now zostało wyprodukowane przez firmę Niantic. To ci sami, którzy stworzyli Pokemon GO oraz Harry Potter: Wizard Unite. Wcześniej znane było z produkcji Ingress. W zasadzie wszystkie ich tytuły polegają na intensywny wykorzystywaniu geolokalizacji i narzucaniu na świat rzeczywisty wirtualnych elementów. Ma to swój urok. Do Pokemon GO wciąż wracam, moja kolekcja rośnie, lubię porzucać cyfrowymi pokeballami. Przyznaję, że zainstalowałem Harry Potter: Wizard Unite, ale szybko dałem sobie spokój z rozgrywką. Odrzuciło mnie to, że wszystkie czary wymagały różnych gestów. Gdy się zastanowię, to podobny problem miałem z Wiedźminem: Pogromcą potworów.

Do dziś nie rozumiem decyzji o wykorzystywaniu gestów w grach mobilnych wymagających przemieszczania się od gracza. W grach wykorzystujących geolokalizację chodzi o to, żeby łazić. W ten sposób wykonuje się zadania, zdobywa zasoby oraz uzupełnia kolekcje. Taki tytuł zakłada zmianę miejsca i zachęca do tego, aby jego odbiorca był w ruchu. Tylko jak zrealizować mechanikę łapania stworów lub walki z nimi? Dla mnie najbardziej efektywnym sposobem będzie uderzenie w ekran, połączone z jakimś prostym gestem. Idę, widzę zachęcenie do akcji, podejmuje ją, wykonuję i mam nagrodę. Mam wrażenie, że zarówno w Wiedźminie: Pogromcy potworów, jak i w Harry Potter: Wizards Unite o tym zapomniano.

Momenty walk wymagały gestów, mocnego skoncentrowania się na ekranie. Wybijało mnie to ze spaceru. A może to był problem ze mną, że to ruch traktowałem jako nadrzędny, a nie samą grę? Niemniej, zawsze postrzegałem i wciąż postrzegam, gry mobilne jako produkty z krótkim, ale częstymi sesjami. Wiedźmin: Pogromca potworów oraz Harry Potter: Wizards Unite mi tego nie dawały, a na dodatek musiałem przerywać ruch, żeby nie tracić potencjalnych zasobów.

Walki wymagały ode mnie skupienia, nie chciałem machać po telefonie w czasie ruchu, bo to niebezpieczne. Pomijając dyskusje kwestie monetyzacji, to od obu tych tytułów odbiłem się, bo drażniły mnie tym, że przykuwały mnie do ekranu. Pokemon GO jest o tyle inne, że planuję sobie drogę, mam ograniczoną liczbę pokeballi i łapię tylko te stworki, które mnie interesują. Widzę cel, widzę drogę, gram. Po tym, jak odbiłem się od wcześniej wspomnianych produkcji, dotarło do mnie, że muszą one godzić wiele, często trudnych do połączenia, elementów. Skoro są oparte na geolokalizacji, wymagają poruszania się, to jak zbudować dobry system interakcji? Taki, który nie będzie wybijał odbiorcy z rytmu?

Mobilny łowca potworów

Na scenę wchodzi Monster Hunter Now. Oparty na geolokalizacji, polowanie na potwory wymaga przemieszczanie się, widać je na mapie. Pobrałem grę, dostaję pierwszą walkę. Atak? Uderzenie w ekran telefonu. Unik? Wystarczy przesunąć palec. Ataki potworów? Wyraźnie zaznaczone, z jasnymi przerwami. Przed samym rozpoczęciem starcia, otrzymuję informację, aby znalazł sobie bezpieczne miejsce, żeby przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy, idąc i stukając w telefon. Samo starcie, też jest dobrze wyważone. Nie czuję, żebym się męczył albo nudził. Uczę się tego, jak atakują potwory, dobieram odpowiednią broń, gotowe! Mogę je swobodnie tłuc. Właśnie takiej wolności brakowało mi zarówno w Wiedźminie: Pogromcy potworów, jak i Harry Potter: Wizards Unite. Dziwnie to zabrzmi, ale Monster Hunter Now jest lekki. Ktoś faktycznie przemyślał, jak przenieść tę franczyzę na telefony. Wcześniej wspomniane tytuły to dowód na to, że rozpoznawalny świat, to za mało.

Być może Tobie seria Monster Hunter nie mówi kompletnie nic. Nie dziwię się. Gry związane z tą marką są niezwykle popularne w Japonii, do tego stopnia, że ludzie biorą urlopy, gdy wychodzi nowa odsłona. Na szeroko rozumianym Zachodzie już różnie bywa. Problem z Monster Hunter jest taki, że te gry albo się kocha, albo nienawidzi. Nie ma żadnych stanów pośrednich. Trzeba uczyć się sekwencji ataku potworów, ale także tego, jak używać poszczególnych broni. To dopiero początek! Są jeszcze zbroje, podatności i odporności, specjalne klejnoty, Monster Hunter ma mnóstwo warstw i osiągnięte mistrzostwa w każdej z odsłon serii wymaga czasu.

Również dlatego, że konieczne jest grindowanie materiałów. W wersji mobilnej to wszystko jest, ale mniejsze. Skompresowane. Drzewka uzbrojenia nie przytłaczają modyfikacjami i wersjami. Klejnotów nie spotkałem, przynajmniej na razie. Samo tworzenie przedmiotów zostało ograniczone do minimum. Monster Hunter Now to taki Monster Hunter w pigułce, wręcz sama esencja. Moim zdaniem jest w stanie dać dużo zabawy, ale już dostrzegam pewne pułapki, które mają zachęcić do wydania pieniędzy.

Nie ma żadnej energii, jest zdrowie, które traci się w walce z potworami. Oczywiście w momencie, gdy zostanie się trafionym przez rozjuszoną bestię. Można się wyleczyć za pomocą miksturki. Każdy gracz dostaje 5 za darmo, każdego dnia, za resztę musi płacić lub poczekać, aż zdrowie się zregeneruje. Tempo? Jeden punkt na jedną minutę. Walka z bardziej wymagającymi potworami jest w stanie sprawić, że ten pasek bardzo spadnie, a jeśli chce się pozyskać lepsze materiały, to bić się trzeba. Tutaj muszę przyznać, że designerzy gry, wymyślili fajny sposób. Każdego potwora można oznaczyć i odłożyć walkę na później. To jest szczególnie cenne, jeśli szuka się jakiegoś konkretnego zasobu, występującego w wielogwiazdkowych potworach. Jeśli widziałem taką bestię, nie miałem zdrowia, a ja kiepsko się monetyzuję, to po prostu oznaczałem ją, czekałem, aż moja postać się zregeneruje i odpalałem sobie walkę z kanapy, w domu. Prosta, ale bardzo przyjemna sprawa!

Monster Hunter Now to trochę za mało

Przynajmniej z perspektywy oddanego fana. Ostatnia odsłona też przykuła mnie do ekranu, tylko tego mniejszego. W Monster Hunter Rise grałem na Pstryku i uważam, że było to jedno z cenniejszych doświadczeń na tej konsoli. Nie ukrywam, że liczyłem na ogłoszenie kolejne odsłony serii pod koniec września 2023, na Tokyo Game Show. Rozczarowałem się, na prezentacji pojawiła się tylko okazjonalna grafika z okazji 20-lecia marki. Nic więcej. Dlatego trochę obawiam się tego, że Monster Hunter Now to wszystko, co przygotował Capcom na kolejny rok. Byłoby to duże rozczarowanie i naprawdę mam nadzieję, że seria nie skręci w kierunku gry jako usługi, tylko w dalszym ciągu będzie rozwijana jako samodzielne produkcje, wspierane dodatkami.

Nie mam nic przeciwko grom mobilnym, po prostu nie jestem ich docelowym odbiorcom. Kiepsko się monetyzuję, łatwo je porzucam. Krótkie czasy sesji oraz ściany zachęcające do wydawania, tylko pogarszają sytuację. W przypadku Monster Huntera potrafiłem spędzić niejeden wieczór na polowaniu na konkretnego potwora, aby wykuć określony element uzbrojenia. Mało tego! Czasem nawet musiałem odciąć ogon lub uszkodzić głowę, potwora, aby zebrać dany materiał, co znowu sprawiało, że zostawałem w grze i ponownie rozpoczynałem polowanie. Na dodatek mnóstwo satysfakcji dawała mi nauka walki wybraną przeze mnie bronią. Niby to wszystko w Monster Hunter Now jest, ale to wciąż za mało treści. To absolutnie nie jest pełnoprawna odsłona, tylko coś pomiędzy coś, co, jeśli złapie odpowiednią popularność, pewnie będzie żyło tak jak Pokemon GO.

Z dużą ciekawością będę obserwował rozwój Monster Hunter Now. Już pomijając kwestię serii, to interesuje mnie to, czy ta gra w ogóle odniesie sukces. Obecnie na rynku, z tytułów z rozszerzoną rzeczywistością i geolokalizacją, liczy się tylko Pokemon GO. Pozostałe próby spełzły na niczym, a sięgano po takie znane marki jak Minecraft, czy, wielokrotnie wspomniany, Harry Potter. Być może z grą Monster Hunter Now będzie inaczej i tytuł stanie w szranki z okupującym podium, Pokemon GO. Zawsze uważałem, że tego typu produkcje mogą być ciekawe, a sama rozszerzona rzeczywistość, zapośredniczona przez smartfona, ma znacznie więcej sensu niż ta wirtualna, która wymaga dużych gogli.