Mijają kolejne tygodnie bez Trójkowej Listy Przebojów. Ominęliśmy z 12 notowań, nie czujemy potrzebny powrotu. Wszystko przez utwory, które nas denerwowały. Wiem, o gustach trudno dyskutować, ale słuchanie listy przebojów mija się z celem, gdy w całym notowaniu, jedynie kilka kawałków nie powoduje drżenia i chęci wyłączenia programu. Czekamy na zmiany, na powiew świeżości, dzięki któremu znowu odkryjemy nowych wykonawców.
W czasach serwisów streamingowych i algorytmów chęć słuchania muzycznych programów radiowych wydaje się dziwna. Spotify zna mnie lepiej, niż niejeden redaktor i na pewno, na początku każdego tygodnia, będzie w stanie zaproponować mi interesujący zestaw utworów. Takie pasujący do mojego gustu i aktualnego zapotrzebowania muzycznego. Wiele razy sparzyłem się na tym algorytmie, dostawałem zestawienia, których nie byłem w stanie przesłuchać do końca. Kiedyś, w trakcie kilku tygodni powrotu do korzeni i słuchania death metalu przeplatanego black metalem, Spotify postanowiło mnie zaskoczyć. Na listę trafił utwór Krzysztofa Krawczyka. Jak powszechnie wiadomo, jego muzyka ociera się o ciężkie gitarowe brzmienia, wielu wykonawców wzoruje się na growlu z Parostatku lub Bo jesteś Ty. Krzysztof Krawczyk, włączył się zaraz po Behemocie, co było dla mnie potężnym szokiem poznawczym.
Dlatego wciąż przeglądam playlisty niektórych audycji radiowych. Taki Minimax, którego kiedyś słuchałem nałogowo. To tam po raz pierwszy miałem przyjemność doświadczyć dźwięków zespołu Marillion. Były też inne muzyczne przygody. Za sprawą Trójki wybrałem się na OFFestival, nawet kupiłem kilka płyt zespół niezależnych. A AfroKolektyw na długo pozostanie jednym z moich ulubionych wykonawców. Czasem warto zaufać drugie człowiekowi, który dokonuje selekcji utworów. Ludzie mają różne gusta, poglądy i potrzeby muzyczne. Bywa, że z takich zderzeń wyciąga się interesujące rzeczy. Algorytm wyciągnął mi Krzysztofa Krawczyka. W porządku, przynajmniej zrozumiałem, że nie jest to muzyka dla mnie, a zestawianie jej z death metalem jest po prostu zabawne.
Nie zmienia to faktu, że od kilku tygodni mam wrażenie, że Spotify topi mnie w moim własnym, prywatnym i osobistym, muzycznym bagienku. Zero interesujących odkryć, brakuje miejsca na dotarcie do takich zespołów jak Mars Volta lub na posłuchanie jazzowych wariacji grupy Laboratorium. Eklektyzm muzyczny zawsze gwarantowało mi radio. Dzisiaj słuchał go mniej, przesiadłem się na cyfrową dystrybucję, jednak wciąż szukam interesujących dźwięków na playlistach niektórych audycji. Konfrontuję się z tym, co może mnie całkowicie odrzucić, sprawdzam wykonawców oraz zapętlam wybrane utwory. Algorytm zabił mi radość odkrywania, która dla mnie zawsze polegała na znalezieniu czegoś, co mocno odstaje od mojego dotychczasowego gustu. Te eksperymenty kończyły się różnie, jednak bez nich na pewno nie usłyszałbym wielu interesujących i wyjątkowych piosenek.
Czy Spotify kiedykolwiek wrzuciłoby mi utwory takich zespołów jak Kino, Nautilus Pompilius lub Piknik? Szczerze wątpię.