Narracja miłości

Problemem każdej opowieści jest dobre zakończenie. Mam wrażenie, że w przypadku Historii miłosnych nie zostaje wykorzystany cały ładunek emocjonalny włożony w tworzenie postaci. Ich konflikt dziwnie się rozmywa, traci na znaczeniu, a liczyłem na to, że do ostatnich minut będzie kluczowym elementem napędzającym fabułę.

Czas na pierwszy poświąteczny tekst! Na dodatek zaległy. Co miesiąc przygotowuję sobie listę tematów do podjęcia na blogu oraz DailyWeb. Z realizacją bywa różne, czasem się udaje, ale zdarza się, że jakiś tekst mi zostanie. Właśnie tak stało się z recenzją Historii małżeńskiej Miał być spis wrażeń, podzielenie się uwagami, jednak nie mam na to ochoty. Po prostu mam wrażenie, że film nie siedział we mnie na tyle, abym chciał przy nim trochę pomajstrować. Zresztą naczytałem się już różnych recenzji. Dlatego, aby utrzymać rytm zgodny z poprzednimi moimi tekstami, chciałbym rzucić okiem na narrację w Historii małżeńskiej.

W ostatnich tygodniach nie miałem szczęścia do fabuł. Ciągle coś mnie drażniło, psuło mi odbiór danej opowieści. Raz były to bzdurne zabiegi reżysera, a innym razem pisarski brak zdecydowania. Przypadek Historii małżeńskiej jest inny. Wyraźnie widać, że pomysł na fabułę był, jasno zostały określone postacie, a także ich motywacje. Ten film ma porządny rytm, raz jest spokojną opowieścią o miłości, aby po chwili stać się pełnym wrzasków wyrzutem pełnym pretensji oraz przemilczanych spraw. Dynamika opowieści została zbudowana wokół dwóch postaci i wyraźnie widać, że otaczający je świat jest dla nich formą pudła z różnymi sensami. Wyciągają je wtedy, gdy są im potrzebne, po to, aby później je schować i poszukać czegoś, co zwali z nóg przeciwnika. Taki układ relacji powoli spala energię postaci, co jeszcze bardziej podnosi wartość narracji.

Historia małżeńska przypominają o tym, że wcale nie trzeba wykorzystywać mnóstwa elementów, aby zaprezentować interesującą opowieść. W tym przypadku wystarczyły dwie osoby oraz zderzania, które są prowokowane przez ich charaktery oraz relację. Co jest idealną podstawą dla wielu różnych rozwiązań. Można stworzyć historię o dopalającej się miłości, o konflikcie, który zostaje przezwyciężony, a nawet o ponownym odkryciu własnych uczuć. Prostota Historii małżeńskiej decyduje o ich sile. To nie jest jakaś wielowarstwowa, plącząca się sama w sobie, narracja, ale porządnie skrojona opowieść o dwóch osobach oraz ich skomplikowanej miłości. W tej historii dochodzą do głosu arogancja i egocentryzm, po obu stronach, w takim samym natężeniu. Co jeszcze bardziej nakręca dynamiczną relację pomiędzy postaciami a światem, w jakim funkcjonują.

Problemem każdej opowieści jest dobre zakończenie. Mam wrażenie, że w przypadku Historii małżeńskiej nie zostaje wykorzystany cały ładunek emocjonalny włożony w tworzenie postaci. Ich konflikt dziwnie się rozmywa, traci na znaczeniu, a liczyłem na to, że do ostatnich minut będzie kluczowym elementem napędzającym fabułę. Gwałtowne wciśnięcie hamulca i zasugerowanie nowego kierunku w relacjach wydaje się interesującą formą zamykającą historię. Jednak, moim zdaniem, w tym przypadku nie zdaje egzaminu. Być może zaproponowana klamra niekoniecznie dobrze łączy rozbudzone charaktery? Powinna zgasić arogancję i egocentryzm, a odniosłem wrażenie, że jedynie je uśpiła. Pojawiło się oczekiwanie na kolejny wybuch, który już nie następuję.

Historia małżeńska to ciekawa opowieść sprawdzająca, jaki ładunek emocjonalny widz jest w stanie znieść, zanim stanie się obojętny. Takie historie warto oglądać.