Nerwy, irytacje i science fiction

Miałem odpuścić. Miałem nic nie pisać na temat filmu Beyond Skyline. Zachęcony słowami naczelnego Nerdomancera, postanowiłem sprawdzić ile wart jest ten obraz. To nie tak, że OldUpa zachwalał i zachwycał się tą produkcją. Po prostu stwierdził, że po kilku piwach tytuł był już znośny i dało się go oglądać. Obawiam się, że za mało wypiłem lub mam mniejszą tolerancję na psucie gatunków. Fantastyka naukowa odgrywa rolę wydajnego chłopca do bicia. Do grona filmów, które robią drobną i niestrawną sieczkę z science fiction można, bez najmniejszego namysłu, wrzucić Beyond Skyline.

Dla kronikarskiej dokładności odnotuję jedynie, że jest to sequel filmu Skyline z 2010 roku. Widziałem go i – z tego, co pamiętam – aż tak mi nie podniósł ciśnienia. Rozumiem, że fantastyka naukowa to wdzięczny temat. Lubimy najazdy kosmitów, niektórym pewnie szczególnie odpowiada to, że za cel wzięli sobie siedlisko wszelkiego zła, jakim są Stany Zjednoczone Ameryki. Kochamy oglądać buntującą się Sztuczną Inteligencję. A już najwięcej emocji budzą w nas roboty, w których zakochują się ich twórcy. Wyobraźnia pcha na na granice perwersji, nawet jeżeli film wiele rzeczy ukrywa. Z przykrością stwierdzam, że w tym natłoku tytułów zaczynamy tracić fundamenty gatunku. Fantastyka naukowa to wspaniały, pociągający i piękny fragment popkultury. Szkoda, że za wszelką cenę jest niszczony i sprowadzany do zwykłego tła.

Najwyraźniej wystarczy do fabuły dodać laboratorium i eksperymenty, aby krzyczeć, że obraz bada granice człowieczeństwa. Kilku kosmitów w potężnych statkach, to dość, aby podjąć trudny temat kontaktu z obcą cywilizacją. Nie ma we mnie pragnienia, by każdy twórcy od razu był Lemem lub – przynajmniej – Dukajem. Pragnę jedynie uszanowania granic gatunku, zrozumienia jego fundamentów, traktowania go z szacunkiem. Doskonale rozumiem to, że kultura masowa rządzi się swoimi prawami. Ma produkować, ma zabawiać, ma tworzyć potrzeby oraz rynek zbytu. Dlatego zwracam się do odbiorców, do osób zaczynających przygodę z gatunkiem, do ludzi, którzy postanowili eksperymentować i poszukać czegoś innego.

Omijajcie takie tytuły jak Beyond Skyline, Tytan lub Bez słowa. Wszystkie łączy jedna rzecz – fantastykę naukową, gatunek z wieloletnią tradycją, traktują w sposób instrumentalny. Jest tam zwykła scenografią, ma być usprawiedliwieniem dla złej fabuły, dla narracji opartej na przypadkowo połączonych wydarzeniach. Lepiej sięgnijcie po Nowy początek. Zobaczycie, że science fiction może inspirować twórców do podejmowania trudnych tematów. Kontakt z obcą cywilizacją, uszanowanie dla struktur języka, pokazanie ludzkich słabości, próba okiełznanie tego, co jest trudne do zrozumienia. Fantastyka naukowa ma za zadanie zachęcać do takich poszukiwań. Jako tło wypada kiepsko, mocniej punktuje braki warsztatowe każdego twórcy, którzy postępuje z tym gatunkiem w sposób nieostrożny.

Dałem upust swojej irytacji. Wybaczcie. Musiałem. Najwyraźniej odpoczynek mi nie służy.