Kolejny tydzień tylko i wyłącznie z przeglądem artykułów z Internetu. Powód jest banalny — dużo się ostatnio dzieje. Nawet po pracy ciągle wpadały mi jakieś sprawunki i nie miałem czasu na spokojne klepanie w klawiaturę. Liczę na to, że nadchodzący tydzień będzie spokojniejszy. Aby go rozpędzić, przychodzę z tematem, o którym chyba już wszyscy zdążyliśmy zapomnieć. Czy współczesne piractwo ma sens?
W świecie, w którym nic nie należy do ciebie…
Cory Doctorow, do którego często odwołuję się w przeglądach, napisał ciekawy tekst z tezą w tytule Pluralistic: „If buying isn’t owning, piracy isn’t stealing”. Jest to cytat z pewnej rozmowy, ale ten fakt zostawię dla ciekawskich, którzy klikną link. Wolę skupić się na tym, dlaczego znaleźliśmy się w takim momencie historycznym, że niektórzy zaczynają tak myśleć. Bo trochę to rozumiem. Od dawna piszę i mówię o prawie do naprawy. Moim zdaniem kwintesencją posiadania rzeczy, jej całkowitej własności, jest to, że mogę z nią robić, co mi się podoba, a przede wszystkim jestem w stanie długo utrzymywać ją w dobrym stanie. A to wymaga możliwości naprawy.
Dlatego, gdy słyszę wypowiedzi mądrych głów o tym, że stare auta złe i nieekologiczne, to zawsze mam ochotę zapytać o możliwość wymiany części. Co jest lepsze dla świata, jeżdżenie zadbanym samochodem przez lata, czy wymienianie auto, co kilka lat, bo nie da się ich już utrzymać w sensownym stanie? Na przykład za sprawą planowanego postarzania produktu, elektronicznego parowania części lub całkowitego braku dostępu do nich.
Myślisz, że to się nie dzieje? Porozmawiaj z mechanikami. Wiem, że wizyty w takich warsztatach to zazwyczaj nic przyjemnego, ale gdy już się tam trafi, to zapytaj o to, jak przebiegają naprawy w samochodach, które mają mniej, niż 5 lat. Gdy już otrzymasz odpowiedzi, to, proszę, zastanów się, czy faktycznie to auto należy do ciebie. Najgorsze jest to, że praktyki, o których wspomniałem na końcu poprzedniego akapitu, dotyczą coraz większej grupy przedmiotów codziennego użytku.
Cóż, żyjemy w czasach, gdy nawet wagę i żarówkę trzeba podłączyć do Internetu, aby się zaktualizowała…
… pojęcie własności całkowicie się rozmywa
Wydawać się może, że za sprawą usług oferujących streamingu, piractwo już całkowicie zdechło. Nic bardziej mylnego. W tekście Piracy Is Back: Piracy Statistics for 2023 wyraźnie widać, że nielegalne pobieranie treści ma się dobrze. Ba! Nawet coraz lepiej! Na pewno nie pomaga tutaj to, że każdy większy wydawca startuje z własnych serwisem streamingowym i celowo ogranicza dostęp do swoich treści u konkurencji.
Z muzyką, czy z grami komputerowymi wcale nie jest lepiej. W pierwszym przypadku cyfrowe wypożyczalnie może i świetnie działają, ale wszystko jest pięknie tak długo, jak właściciel usługi dogaduje się z wydawcami. Jeśli dojdzie do jakiegoś konfliktu, to treści mogą nagle wyparować. W drugim przypadku, czyli w świecie gier komputerowych, jest jeszcze zabawniej. Zdarza się, że twórca lub wydawca, wymaga używania określonego systemu DRM, który negatywnie wpływa na wydajność gotowego produktu. Wersje pirackie są pozbawione tego DRM-u, na dodatek działają w pełni bez konieczności utrzymywania połączenia z Internetem.
Sam staram się płacić za treści, które konsumuję. Zresztą aktywnie korzystam z Game Passa. Jednak nie mam złudzeń. W cenie abonamentu nie kupuję niczego konkretnego, tylko i wyłącznie dostęp, który w dowolnym momencie może mi zostać zabrany. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że w każdym regulaminie jest zapis pozwalający na taką praktykę.