Zrobiłem sobie miesiąc przerwy od pisania. Nie dla jakiegoś szczególnego podsumowania, bardziej dla nabrania odpowiedniego dystansu. Daleki byłem od poszukiwania odpowiedzi na fundamentalne pytania o sens składania słów. Piszę, bo lubię, nic więcej. W moim kreśleniu akapitów nie ma głębszej potrzeby niesienia światu prawdy. Piszę, bo mam taki odruch, bo muszę mieć przestrzeń, w której wyrzucę z siebie trochę nagromadzonej treści. Takim ujściem zawsze był blog. Początkowo były to „Połącz kropki”, potem przeniosłem się na własną domenę.
Paradoksalnie przeprowadzka nie była podyktowana chęcią stworzenia sobie tekstowego portfolio. Dzisiaj uważam, że dla osoby, która chce pisać i bierze udział w różnych redakcyjnych rekrutacjach, własna strona internetowa z bazą tekstów, jest po prostu obowiązkowa. Można prześledzić, jak zmieniał się warsztat, sprawdzić, czy treści pojawiają się regularnie, to jest forma poznania kandydata, a w szczególności sprawdzenia jego umiejętności. Moje portfolio urosło przez przypadek, ponieważ na własną domenę zdecydowałem się, aby mieć motywację do pisania. Konieczność opłacenia serwera i adresu zmuszała mnie do pisania, do sprawiania, że opłaty mają sens. Nagle okazało się, że nie zastanawiam się nad kolejną fakturą, nie liczę, ile napisałem tekstów, ale po prostu tworzę treść. To oznacza, że udało mi się spełnić podstawowe założenie przejścia na własną domenę.
Przez pewien czas na moim blogu widniały reklamy. Nie dlatego, że chciałem monetyzować moich 500 UU, po prosu stwierdziłem, że warto poeksperymentować z Google AdSense. AdWords znałem z pracy, chciałem dowiedzieć się, jak wygląda integracja i zaplecze platformy, która pozwala zarabiać na treściach. Pobawiłem się, posprawdzałem i wyłączyłem. To nie tak, że rozczarowałem się przychodami, od początku wiedziałem, że ich w ogóle nie będzie, po prostu obecność reklam zaczęła mnie denerwować. Jednocześnie dotarło do mnie, że w ten sposób zdradziłem swoje poglądy. Od początku mój blog powstaje w oparciu o Creative Commons, o Otwartej Kulturze gadam dużo i często ją promuję wśród znajomych. Wtedy postanowiłem, że wrócę do korzeni, pozbędę się reklam i dalej będę prowadził stronę w oparciu, o licencję CC BY. Oznacza to, że wszystkie moje treści można przerabiać, kopiować, przetwarzać – wystarczy wskazać autora oryginału. Żadnego paywalla, po prostu dzielenie się sensem.
Tyle piszę o dzieleniu się, a mam wyłączone komentarze. Znowu oszustwo? Nie. Nie wierzę w tę formę komunikacji, można do mnie napisać maila. Odpiszę, o czym przekonało się kilka osób, z którymi prowadziłem ciekawe rozmowy. W trakcie lektury tekstów w Internecie często miałem wrażenie, że komentarze mnie rozpraszają, że więcej uwagi poświęcam temu, co napisali odbiorcy, niż temu, co chciał przekazać autor. Dlatego czytanie tekstów w Sieci kończę wraz z ostatnim zdaniem końcowego akapitu. Zapoznałem się z opinią twórcy i to ona jest dla mnie najważniejsza. Nie czuję się przez to uboższy, nie odnoszę wrażenia, że coś tracę. Sam nie mam nawyku komentowania, już prędzej napiszę jakąś polemikę w oparciu do dany tekstu. Mam wrażenie, że taka dyskusja jest najlepsza.
Po miesiącu przerwy wracam do pisania. Nazbierałem pomysłów, które konsekwentnie będę zmieniał w słowa. Lubię to robić.
PS
A tutaj znajdziecie pierwszy tekst opublikowany na stronie kolegaliterat.pl.