Po co pisarzowi pieniądze?

Już raz temat ten przewinął się przez wszelkiego rodzaju media i pojawiły się – mniej lub bardziej – mądre wypowiedzi. Z wyrażonymi w nich poglądami można się zgadzać lub nie, każdy ma do tego prawo. Aledyskusji nie podlega jedna rzecz: pisarzowi potrzebne są pieniądze na codzienne opłaty. Jednak aktualny stan rynku literackiego pokazuje, że poza opłaceniem sobie rachunków twórca wykuwający swoje dzieła w słowie musi jeszcze sfinansować debiut.

Jak to zrobić? Można samemu zgromadzić fundusze odkładając z pensji (jeżeli takową się ma) lub postawić na crowdfunding. Przykład Joanny Dziwak pokazuje, że można w ten sposób zdobyć pieniądze na wydanie własnej książki. Mam nadzieję, że wkrótce zapoznam się z tym tekstem i ocenię, czy odbiorcy słusznie zaufali autorce. Jednak tym razem chciałbym pochylić się nad czymś zupełnie innym – nad sytuacją twórcy przed debiutem i jego możliwościami. Współczesność każe nam wierzyć, że są one nieograniczone. Samowydanie się (takie spolszczenie podoba mi się bardziej, niż self publishing) kwitnie, ludzie robią na tym niezłe interesy, a autorzy się cieszą, bo w końcu są po debiucie. Tylko, że sytuacja wcale nie jest taka kolorowa.

Twarzą w twarz z Twórcą

W zeszłym roku akademickim zaprosiłem na swoje zajęcia Adriana Witczaka, sosnowickiego poetę przed debiutem. Zadaniem moich studentów było zorganizowanie poecie spotkania autorskiego. Oczywiście (i trochę na szczęście) w teorii. Pomysłów było wiele, na niektóre Adrian Witczak reagował ze zdziwieniem (szok wywołała propozycja urządzenia pokazu kuchni molekularnej przed właściwym spotkaniem z autorem), ale częściej przytakiwał i prowokował do dyskusji. Trzeba przyznać, że jest to poeta, który wie czego chce. Ale nie mogę tego powiedzieć – niestety – o studentach. Przeraziła mnie jedna rzecz – niewiele osób w grupie było na jakimkolwiek spotkaniu autorskim. Dodam tylko, że zajęcia z organizacji i animacji kultury prowadzę na specjalizacji, która nazywa się kultura literacka.

Wniosek z tego jest jeden: ginie potrzeba bezpośredniego kontaktu z twórcą. Jak debiutant może zareklamować swoją książkę czytelnikom? Pierwszym odruchem jest spotkanie autorskie, na którym będzie prowadzona sprzedaż. Ale może okazać się, że niewiele osób się na nim pojawi. Tym bardziej trudna jest sytuacja poety. Kilka miesięcy temu pewna osoba powiedziała mi, że poezja jest niepotrzebna, bo doświadczenie liryczne zastąpił hip hop. Dość kontrowersyjny pogląd i na pewno zajmę się nim innym razem. Wrócimy do debiutanta. Co mu pozostaje? Facebook i innego rodzaju media społecznościowe? Być może.

W lipcu serwis booklips.pl podał informacje na temat nowej usługi, którą planuje wprowadzić Facebook. Dzięki niej czytelnicy będą mogli nabywać książki na fanpage’ach twórców oraz wydawnictw. W tekście znajdziemy następującą informację:

Jak donosi serwis „GoodeReader”, nowa funkcja może przynieść niemałe korzyści pisarzom i wydawcom, którzy korzystają z Facebooka do promocji książek, budując bazę stałych czytelników. Zamiast kierować ich do księgarń internetowych będą mogli niebawem sprzedawać książki bez pośredników. (źródło: booklips.pl).

Pośrednikiem w tym przypadku będzie Facebook. Powiedzmy sobie szczerze – prowadzenie darmowego, pozbawionego opłat za reklamy, fanpage’a niekoniecznie musi się opłacać. Aby zdobyć sensowny zasięg trzeba przelać trochę pieniędzy Markowi Zuckerbergowi. W przeciwnym razie o nowej książce dowie się tylko niewielka liczba fanów. Sytuacja wcale nie będzie tak dobra, jak ta zaprezentowana w informacji. Twórca najpierw będzie musiał zapłacić za książkę, a potem jeszcze za reklamę na Facebooku. Jeżeli ta usługa przejdzie testy, to pisarze będą musieli dobrze przeliczyć, co opłaca im się bardziej. Być może tradycyjna forma dystrybucji, czyli księgarnia, przyniesie więcej zysku. Jak się okazuje nie da się całkowicie wyeliminować pośredników. Można ich tylko zamienić.

Żeby samowydanie się było skuteczne trzeba dysponować zasobami gotówki. W grę wchodzi nie tylko skład oraz korekta książki, ale także jej promocja. A o tym ostatnim elemencie młodzi twórcy bardzo często zapominają.

Wypromuj się lub giń!

Inaczej podchodzi się do promocji książki analogowej (papierowej), a inaczej do cyfrowej (ebooka). Odbiorcy niby ci sami, ale jednak różni (taki mały paradoks). Celem są ludzie, którzy czytają i w zasadzie na tym kończą się podobieństwa. Książkę elektroniczną można sprzedać osobom, które posiadają tablet (mała wygoda w czytaniu) lub czytnik ebooków (niezwykle wygodne rozwiązanie). Reszta będzie obojętna. Dlatego wydawnictwa w dalszym ciągu proponują egzemplarze papierowe oraz elektroniczne. Co ma zrobić debiutant?

Oczywiście, że wydanie książki tradycyjnej jest o wiele bardziej kosztowane. Druk, dystrybucja, magazynowanie – nic nie jest za darmo. Logicznym wyborem jest ebook. Coraz więcej osób posiada czytniki, o czym świadczy – na przykład – popularność kolejnych edycji BookRage. Na dodatek Amazon  nosi się z wprowadzaniem nielimitowanego dostępu do ebooków za jedyne 9,99 $ (około 30 złotych) miesięczne (interesujący tekst na ten temat pojawił się na Techcrunch). Nasze polskie Legimi proponuje podobną usługę. Wersja pozbawiona limitów kosztuje 32,99 złotych miesięcznie. Jedyną różnicą jest ilość dostępnych książek elektronicznych (ale niekoniecznie tych po polsku!). Na Amazonie można wydać własnego ebooka (zainteresowanych odsyłam na swiatczynikow.pl lub ekundelek.pl), ale wymaga to cierpliwości i sprytu.

Ale czy debiutant musi od razu poszukiwać międzynarodowej sławy i uznania lub – po prostu – ogólnoświatowego systemu dystrybucji? Myślę, że nie. Warto skoncentrować się najpierw na polskim, dość trudnym, rynku książki, a potem wydać przekład swojego tekstu w innym języku. Ale ta ostatnia rzecz wymaga dodatkowej gotówki. Chyba, że ktoś faktycznie biegle zna inny język i jest w stanie przetłumaczyć swoje dzieło.

Polska, Polska!

Można zdecydować się na publikacją w ramach wydaje.pl. Rozsądna rzecz, ale promocja dalej pozostaje w rękach autora. Jeżeli nie będzie miał na nią sensownego pomysłu, to nikt (za darmo) nie przyjdzie mu z pomocą. Na wydaje.pl można znaleźć garść wskazówek jak promować swoje dzieła. Po stronie portalu najcenniejsza wydaje się płatna recenzja. Ale znając współczesną sytuację krytyków (mało kto ich słucha) może okazać się ona mało opłacalną inwestycją. Dwie z nich można znaleźć na blogu bookjob.pl prowadzonym przez wydaje.pl. Przeczytałem je i nie jestem do nich przekonany.

Są dobrze napisane, ale zakrawają na szkice krytycznoliterackie. I tu jest ich problem. Recenzja faktycznie jest gatunkiem ściśle związanym z krytyką literacką, ale nie powinna przerażać skomplikowaniem. Z mojego recenzenckiego doświadczenia wynika, że nie powinna być ona ani za trudna, ani za długa. Powód jest prosty – w przeciwnym razie mało osób ją przeczyta. Musi zawierać również element wartościowania. Te dwa teksty, które znalazłem na bookjob.pl są nasycone specjalistycznym językiem oraz odwołaniami. Cieszę się, że taki model krytyki wciąż istnieje, że są ludzie, którzy tak piszą o tekstach, ale nie widzę dla nich dużego zastosowania przy promocji książki. Niekoniecznie mogą przekonać nieprzekonanych, a najbardziej obawiam się tego, że bardzo dużo osób takich tekstów nie przeczyta.

Wracamy do punktu wyjścia: promocja leży po stronie autora. Zupełnie odmiennym przypadkiem są Gry losowe Joanny Dziwak. Pieniądze na jej debiut zbierano na portalu wspieramkulture.pl. Dlaczego piszę „zbierano”? Bo w imieniu autorki działał Ha!Art. Korporację Ha!Art znają wszystkie osoby, które interesują się literaturą. A już na pewno ci z kierunkowym wykształceniem. Gry losowe to przykład crowdfundingu, społecznościowej zbiórki pieniędzy na daną rzeczy, w tym przypadku na książkę. Ale nie jest to samowydanie się. Osoby, które faktycznie zbierają na swoje książki i nie korzystają z pomocy wydawnictw z ustaloną na rynku pozycją mają znacznie trudniej. Na pewno nie jest to niemożliwe, ale bardziej skomplikowane.

Co z tymi pieniędzmi?

Pisarz potrzebuje pieniędzy na swoją pierwszą książkę – na jej wydanie i promocję. Debiut to inwestycja, której ryzyko można rozłożyć za pomocą crowdfundingu. A ten stanowi przykład ubicia trzech zwierzy jednym strzałem. Zapewnia pewną formę promocji, pierwszych czytelników oraz pozwala na wydanie książki.

Być może możliwości debiutantów są nieograniczone, ale tak nie jest z zasobnością portfeli.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.