Od kilku tygodni mierzę się z pewną książką. Siadam, myślę o niej i próbuję zrozumieć dlaczego mnie tak wymęczyła. Wiedziałem na co się piszę. Przyduchę Macieja Piotra Prusa wydał Ha!Art. Od pierwszej linijki rozumiałem, że będę miał do czynienia z eksperymentem, z tekstem będącym na pograniczu gatunków, form i narracji. Szkoda, że trafił także na pogranicze mojej cierpliwości. Porzucałem lekturę, wielokrotnie, jednak ciągle wracałem. Przyducha ma w sobie coś pociągającego. Hipnotyzuje. Niestety, czar pryska przy pierwszej irytacji.
Przyducha to pojęcie z zakresu hydrobiologii. Jest to zmniejszenie ilości tlenu w zbiorniku wodnym, może doprowadzić do śmierci ryb. Duszą się, ale nie w sosie, na żadnym talerzu nie lądują z zmieniaczami. Nie mogą oddychać, umierają niczym skazańcy, którym założono na szyję powoli zaciskającą się pętlę. Myślę, że to świetnie podsumowuje sytuację głównego bohatera w Przydusze. Zostaje zmuszony do wejścia w przygotowaną rolę, powoli traci niezależność, staje się kimś, kim nigdy nie był, ale marzył właśnie o takim życiu. To miało być wyzwolenie, a okazało się zwykłą pułapką. Na książkę warto spojrzeć, jak na studium powolnego umierania, rozpadu, utraty tlenu i przestrzeni życiowej. Powieść doskonale oddaje tę ciężką, coraz bardziej duszną atmosferę. Akcja rozgrywa się w Krakowie, którego problemy ze smogem znam cała Polska. Duszenie się w świecie przedstawionym Przyduchy ma wiele wymiarów.
Pomysł na strukturę narracji mnie oczarował. Z zainteresowaniem śledziłem kolejne etapy konstruowania efemerycznego stylu opowiadania. Tak było przez pierwsze 40 stron. Później narastało we mnie zniecierpliwienie. To, co wcześniej wydawało się odświeżająca i ciekawe, powoli stawało się trudne do zniesienia. Przyducha doskonale wypada jako miniatura, pomysł, który mógłby być zrealizowany w formie opowiadania. W przypadku dłuższej formy prozatorskiej, cała konstrukcja coraz bardziej się rozwleka i zaczyna powoli nużyć. Brakuje elementów zmieniających rytm narracji. Przyducha, wraz z rozwojem fabuły, staje się coraz bardziej jednostajna, traci swój duszny charakter. Na scenę wkracza nuda, trudna do zniesienia powtarzalność. Autor na samym początku powieści oznajmił wszystko to, co miał do powiedzenia. Kolejne akapity nie wnoszą nic ciekawego do fabuły. Brakuje ewolucji wątków, ich rozbudowania i lepszego rozwinięcia kontekstu.
Powieść Macieja Piotra Prusa jest bogata w olśniewające, genialne momenty. Zarówno językowo, jak i strukturalnie. Niestety, w konstrukcję powoli wkrada się nuda, która stopniowo psuje odbiór, zniechęca, sprawia, że czytelnik ma ochotę porzucić lekturę i zająć się inną powieścią. Tutaj nie zabrakło konsekwencji w realizacji założeń. Brakuje dostosowania pomysłu do formy. Jako tekst krótszy, prezentujący pewien intelektualny koncept, Przyduchę potraktowałbym jako coś wręcz genialnego. Szkoda, że została rozciągnięta i pozbawiona pociągającej aury.