Dalej nadrabiam zaległości w czytaniu. Ostatnio skończyłem Trawę Sheri S. Tepper. Przyznaję, że jestem rozdarty. Książka pochłonęła mnie na kilka wieczorów, byłem ciekaw dalszych losów bohaterów. A potem przyszedł ostatni rozdział, wraz z nim pojawiło się rozczarowanie. Cała misterna konstrukcja się rozsypała. Dlatego czuję się jednocześnie zachwycony i zawiedziony. Po prostu zakończenie nie przypadło mi do gustu.
W przypadku fantastyki naukowej mam spore oczekiwania co do autorów. Wymagam dobrego przygotowania, stworzenia koherentnego świata przedstawionego. Nie musi mieć od razu twardych naukowych podstaw, ale chciałbym, aby nie rozlatywał się w ostatnich rozdziałach. Podobnie myślę w przypadku prozy nastawionej na badanie społecznych zachowań. Samo opisanie kilku rytuałów, to zdecydowanie za mało. Co z praktykami codziennymi? Historią utrwalaną przez kolejne pokolenia? Dlaczego ludzie stają się tacy, a nie inni? Wytłumaczenie, że są pod kontrolą istot zamieszkujących planetę, to czasem za mało. W Trawie wiele elementów istnieje tylko po to, aby napędzać akcję powieści.
A ta ma całkiem przyjemne tempo. Ciągle coś się dzieje, za każdym wzgórzem czeka nowa tajemnica. Ich odkrywania również jest prowadzone w sposób ciekawy. Zawsze związane jest z jakimś konfliktem. Pragnienie zrozumienia sprawia, że postacie walczą o każdy kolejny wers prawdy. Czasem otwarcie, a innym razem pomiędzy wierszami. Dzięki tej dynamice Trawa wciąga, nie pozwala czytelnikowi oderwać się na dłużej. Przez cały okres lektury chciałem wracać do świata przedstawionego. Zastanawiałem się, czym teraz zaskoczy mnie autora książki, w jaką tajemnicę wpakuje bohaterów. Problemy zaczęły się, gdy przyjrzałem się tym wprowadzonym i rozwiązanym sekretom. Wtedy blask Trawy powoli blakł.
Przymiotnikiem, który najlepiej pasuje do tej powieści, jest „powierzchowny”. Odniosłem wrażenie, że autorka próbuje stworzy socjologiczne science fiction. Dużo uwagi poświęca różnym grupom zamieszkującym planety, opisuje frakcje walczące o władze na Ziemi, a nawet wplata w to wszystko elementy religijne. Taka konstrukcja nie jest zła, jednak wymaga wprowadzenia dodatkowego kontekstu. W Trawie tego brakuje. Poszczególne elementy są wrzucane do świata przedstawionego, następie, za sprawą fabuły, tworzone są delikatne połączenia pomiędzy nimi. Jednak w dalszym ciągu brakuje tutaj solidnego zaczepienia, jakiegoś haka, który ustabilizowałby rzeczywistość powieści. Gdy zacząłem poszukiwać głębi, to zacząłem boleśnie odbijać się od rozmytych sensów. Tak jakby celem nasyconej akcji fabuły, było ciągłe odwracanie uwagi czytelnika. Żeby przypadkiem nie zatrzymał się na dłużej, bo wtedy stają się widoczne szwy spajające całą narrację.
Trawa to dobra powieść, dopóki nie zaczyna się przy niej grzebać. Można przeczytać, dać się porwać, a potem zostawić. Rozmyślanie nad zaproponowaną fabułą prowadzi do bolesnego rozczarowania. Jednak nie sądzę, abym stracił czas. Bardzo dobrze się bawiłem, lubię, gdy literatura dostarcza mi przyjemności. Sama historia również była na przyzwoitym poziomie. Warto sięgnąć, jeżeli akurat nie ma się nic ciekawego do czytania.