Powiedzmy to sobie szczerze – do teatru nie chodzi się wyłącznie po to, aby obejrzeć też sztukę, często znacznie ciekawsze jest obserwowanie publiczności. W jakiej dualności stawia to widza! Z jednej strony on sam patrzy, ale też na niego patrzą! Okazuje się, że widownia również może stać się miejscem pełnym interesujących spostrzeżeń. Ale daleki jestem od podśmiewania się z nieudolnych wieczornych stylizacji albo oceniania czy te buty pasują, a może powinny być dobrane do innych spodni? Te rozważania zostawiam bardziej światłym – przynajmniej w modzie – umysłom, a sam chciałbym skoncentrować się na dwóch innych problemach: spaniu i klaskaniu.
Na spektaklu byłem w piątek w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Z całego serca polecam sztukę „Eugeniusz Bodo – czy mnie ktoś woła?” wszystkim tym, którzy poszukują rozrywki na bardzo wysokim poziomie. Wyjątkowe wrażenie zrobiła na mnie gra światłem. Genialna w swojej prostocie. W trakcie przesłuchań scena zostaje zaciemniona, natomiast gdy pojawiają się piosenki, wraz z nimi rozbłyskują światła. Dodatkowym elementem jest różnica wrażeń: przesłuchanie przesyca widza poczuciem niebezpieczeństwa i beznadziejności, a rewia to niekontrolowane wybuchy radości. Jednak nie widzę sensu w tym, aby w tej sztuce doszukiwać się jakiegoś silniejszego katharsis, jest to kawał porządnej rozrywki – tylko tyle i AŻ tyle.
Dlatego tak bardzo zastanawia mnie człowiek, który tę sztukę całą przespał.
Sen przerwany oklaskami
Zauważyła to moja Żona, która miała przyjemność siedzieć obok tego usypiającego człowieka. Na pewno bardzo przeszkadzały mu piosenki, wyrywające go z objęć Morfeusza. Za to w momentach przesłuchań mógł spać spokojnie. A głowa leciała mu na wszystkie strony. Podpierał ją ręką, zapewne myśląc, że taka poza pozwoli mu zamienić senność w zadumę – nic bardziej mylnego! Po chwili znowu zsuwał się w głęboki sen, który trwał do kolejnego rozbłysku świateł. Na szczęście nie chrapał, więc, swoim przysypianiem, przeszkadzał wyłącznie sobie. Przebudził się na sam koniec, gdy cała publiczność postanowiła nagrodzić aktorów brawami na stojąco.
Wtedy na twarzy Zasypiającego można było dostrzec fałszywy zachwyt. Obok niego przebłyskiwała świadomość dotarcia do głębszego sensu w sztuce. Zapewne w jego odnalezieniu pomogło przysypianie, które uaktywniało podświadomość. Zobaczył to, czego nikt inny nie dostrzegł, tylko dlatego, że przez cały spektakl obserwował wnętrze swoich powiek. Z tego powodu jego brawa wydały mi się zbędne, przesycone nieudolnie ukrytym kłamstwem. W naszym rzędzie klaskał najgłośniej, pewnie chciał przegonić resztki snu. Mam nadzieję, że mu się to udało, bo zadanie miał trudne – finałową piosenką była kołysanka.
Ja i moja Żona postanowiliśmy nie wstawać. Dlaczego?
Kwestia owacji
Z bardzo prostego powodu: dobrze się bawiliśmy, ale nie uważamy, że sztuka była, aż tak genialna, aby nagradzać ją taką formą oklasków. Aktorzy grali bardzo dobrze, jednak nas nie powalili. Uważam, że owacje na stojąco zarezerwowane są wyłącznie dla przedstawień rozjeżdżających świadomość widza, wybijających go w stan kilkugodzinnego katharsis. Rozrywkę. nawet tę na wysokim poziomie, wystarczy nagrodzić solidnymi brawami.
W momencie, w którym absolutnie wszystko będzie oklaskiwane na stojąco, zatraci się linia oddzielająca to, co genialne, od tego, co jest zwyczajnie dobre. Dlatego jeżeli czujecie, że najwyższa forma zachwytu, nie przysługuje sztuce, którą widzieliście – siedźcie. Nie dajcie się zwariować tłumowi, w którym większość i tak wstaje przez grzeczność albo czuje na plecach ciężar sakralności teatru.
Oba te argumenty, to zdecydowanie za mało, aby wszystkie sztuki nagradzać owacjami na stojąco.