Długo mi zajęło przygotowanie wrażeń z rozgrywki „Space Marine 2”. Pewnie już wszyscy przeczytali recenzje, obejrzeli filmy i nie pozostało nic więcej do powiedzenia. Mimo to i tak postanowiłem podzielić się tym, co myślę o tej grze. Dlaczego? Powodów jest wiele, ale skupię się na najważniejszych. Po pierwsze od lat uwielbiam uniwersum Warhammera, kolekcjonuje nie tylko figurki, ale także gry. Po drugie „Space Marine 2”, to jest tytuł, w który ktoś postanowił zrobić w starym stylu. Poza tym twórcy uznali, że będą go sprzedawać trochę inaczej, niż konkurencja.
Czas na rzeź!
Jeśli lubisz strzelanki, w których leje się krew, flaki a wszędzie fruwają pociski, to „Space Marine 2” przypadnie ci do gustu. Moim zdaniem wcale nie trzeba być jakimś specjalnym fanem uniwersum Warhammera, aby dobrze się bawić. Oczywiście, że to pomaga w zrozumieniu świata, ale przecież od czego jest wyszukiwarka! Być może w kolejnych łatkach pojawi się kodeks, który na pewno wyjaśni wiele nieścisłości. Natomiast, w momencie pisania tego tekstu, dla kogoś, kto niewiele wie o tym uniwersum, „Space Marine 2” wciąż jest w stanie zaproponować bardzo, bardzo dużo. Nie tylko w kontekście samej rozgrywki, ale także sposobu, w jaki sama produkcja jest dystrybuowana. Po kolei.
Na czym polega zabawa w „Space Marine 2”? Na przedzieraniu się przez hordy wrogów, z delikatnym dodatkiem eksploracji. Ta ostatnia pozwala na zbieranie płyt danych, które rozszerzają informacje na temat mrocznego świata. Natomiast i tak kluczowa jest walka. Strzelanie oraz korzystanie z broni białej. Tak, w „Space Marine 2”, trzeba liczyć się z tym, że wszystkim wrogów na pewno nie uda się ustrzelić i konieczne jest sięgnięcie po coś bardziej bezpośredniego. Wtedy zaczyna się robić naprawdę ciekawie! Nagle „Space Marine 2” przechodzi w tryb wymagający wykonywania kombinacji bronią białą oraz odpowiedniego parowania ciosów. Co bywa szczególnie trudne, gdy wrogów jest tyle, że nawet nie widać podłoża, na którym się stoi. Dlatego w tym momencie trzeba ciąć lub walić młotem, odskakiwać, strzelać z broni krótkiej — robić wszystko, aby przetrwać. W takich chwilach miażdżenie wrogów jest szczególnie przyjemne!
Po drodze do wykonania się różne misje, w dużej mierze pozostają one wyłącznie mechanizmem napędzającym rozgrywkę, niczym więcej. Po prostu sprawiają, że przemarsz polegający na wycinaniu hord wrogów jest jakoś uzasadniony i zaczepiony w wirtualnym świecie. Tak samo, jak różnego rodzaju przeciwnicy, których się spotyka. Bywają mniej lub bardziej sprytni, mają różne umiejętności, wielu z nich potrafi podnieść ciśnienie. Szczególnie jeśli odskakują, przemieszczają się lub znikają, aby wyskoczyć zza pleców. Ich inteligencja jest na tyle dobra, że czasem trzeba się zastanowić od kogo zacząć rozwałkę, aby przetrwać do końca samej fali. Co ma szczególne znaczenie w trybie wieloosobowym. Mnie jakoś nie przekonały starcia PvP, zdecydowanie lepiej bawię się, gdy walczę wraz z drużyną. Ramię w ramię, wyżynając heretyków!
W „Space Marine 2” wolę PvE. Dlaczego? Co sprawiło, że tak bardzo przypadło mi do gustu dalsze przedzieranie się przez hordy wrogów? Myślę, że wpływ na to ma sprytna konstrukcja gry. W głównym wątku, śledząc perypetie Tytusa, pojawiły się zadania, na które zakon wysyłał inne drużyny. Właśnie te misje mogłem ukończyć po zamknięciu kampanii i chociaż mogę od razu rozpocząć starcie, wraz z elektronicznymi towarzyszami, to wolę poczekać na tych z krwi i kości. Powód jest banalny! Wtedy „Space Marine 2” nabiera atmosfery złotych czasów „Left 4 Dead”, staję się esencją tego, czego mogłem doświadczyć w „Vermintide”! Właśnie tych emocji brakowało mi w „Darktide”, które szybko przeradzało się w takiego mało zajmującego hack’n’slasha. Nie mogę tego powiedzieć o „Space Marine 2”, bo tutaj, myślę, że za sprawą wyboru klasy i idącymi za tym ograniczeniami, które wymuszają styl rozgrywki, zabawa wymaga uwagi, a nie tylko tępego walenia przed siebie.
Czas na rozliczenie!
W swoich tekstach na temat współczesnego gamedevu często podkreślam, że obecnie największy sens, z perspektywy biznesowej, mają inwestycje w gry jako usługi. Natomiast, jako klient, doskonale rozumiem, dlaczego nie cieszą się dużym sentymentem ze strony graczy. Mnie też drażni to, że najpierw płacę za grę, a potem jeszcze otrzymuję możliwość zainwestowania w niezliczone DLC i przepustki sezonowe lub bitewne. To jeszcze pół biedy, gorzej, jeśli gra ma sklep premium oraz poukrywane, mniej lub bardziej sprytnie, mechanizmy rodem z F2P, po to, aby odbiorca sięgnął po portfel. Pracuję w gamedevie, wiem, jak wyglądają aktualne warunki, rozumiem, dlaczego tak się robi. Mimo to wciąż doceniam takie produkcje jak „Space Marine 2”, które idą pod prąd. Na pewno pomaga w tym rozpoznawalności marki, jest trudno przemilczeć model sprzedażowy, tak całkowicie inny, niż ten dominujący.
Czy jest tam sklep premium? Skąd! To może przepustka sezonowa? Tę akurat można kupić, jednak składa się z przedmiotów kosmetycznych. Coś dla psychofanów uniwersum, takich jak ja, którym zależy na tym, aby mieć elementy konkretnego zakonu. Maluję figurki, więc tę cyfrową też chcę sobie spersonalizować. Im więcej opcji tym lepiej! Wracają do tematu monetyzacji, czy jest w ofercie coś, co wpływa na rozgrywkę, jakaś specjalna zawartość, za którą trzeba zapłacić? Tryb rozgrywki, misje, cokolwiek? Nie, po kupieniu „Space Marine 2” otrzymałem kompletną grę. Z kampanią, pobocznymi historiami oraz trybem PvP. Na dodatek wiele kosmetycznych rzeczy mogę odblokować grając, zbierając walutę i ją wydając. Zapłaciłem raz, więcej nie muszę i nie ma informacji na temt tego, aby twórcy planowali wprowadzić takie elementy.
Zaznaczę ponownie — istotne znacznie ma tutaj to, że gra korzysta z rozpoznawalnej marki. Dzięki temu, w pierwszym tygodniu sprzedaży, który jest kluczowy dla zysków, „Space Marine 2” osiągnął bardzo solidne wyniki dotyczące zaangażowania odbiorców. Co jest równoznaczne ze sporą liczbą zakupionych egzemplarzy. Dopiero potem znacznie zaczyna mieć to, co dzieje się w samej grze. Przykład gry „Darktide”, która była krytykowana za agresywną monetyzację, pokazuje, że potencjał marki można przeszacować, a nawet go nie wykorzystać. Inaczej jest w przypadku „Space Marine 2”, gdzie twórcy postawili na brak sklepu premium oraz przepustkę bitewną bogatą w skórki. Oczywiście wciąż może pojawić się płatne DLC, ale dzięki kredytowi zaufania śmiem twierdzić, że wielu odbiorców może rozważyć jego zakup, a nawet się skusić! „Space Marine 2” udowadnia, że wciąż można mądrze wykorzystać popularną markę i wcale nie trzeba od razu sięgnąć po rozbudowaną monetyzację. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby dawać nagrody za samo granie i tym samym zachęcać do pozostania w zaprojektowanym wirtualnym świecie.
„Space Marine 2” jest w stanie zagwarantować przynajmniej 12 godzin zabawy i rzuca w gracza hordy wrogów, a nie okienka z informacją o możliwości zakupu premium. Co już, samo w sobie, przykuło moją uwagę na tyle, że chętnie zaangażowałem w zabawę nawet po ukończeniu kampanii. Myślę, że miało dla mnie znacznie odblokowywanie skórek oraz kolorów, oparte na wydawaniu zasobów zdobytych za ukończone misje. Pomijając już kwestie dotyczące monetyzacji, rozwiązane w sposób niespotykany w postnowoczesnych gamedeve, to „Space Marine 2” jest zwyczajnie dobrą grą. Grą, która nie próbuje udawać, że jest czymś więcej, niż porządną nawalanką wymagającą uwagi oraz sprawiającą, że miażdżenie hord przeciwników sprawia przyjemność. Bez konieczności kupowania waluty premium oraz ciągłego spędzania czasu przy stacjach wytarzania przedmiotów. W „Space Marine 2” zostałem wrzucony do akcji i musiałem przetrwać do końca misji!
You must be logged in to post a comment.