Włączając czwarty sezon Domu z papieru, nie oczekiwałem zbyt dużo. Liczyłem na porcję dobrej rozrywki, delikatnie podszytej tajemnicami i misternymi planami. Poprzednie odsłony były nieźle zbudowane, nawet pod kątem narracyjnym. Co prawda uważam, że są to seriale jednorazowe, ponieważ przy kolejnym oglądaniu tracą fundamentalną wartość dla tych obrazów, czyli element zaskoczenia. Czwarty sezon jest inny.
Moim zdaniem zdecydowanie gorszy od poprzednich. Dom z papieru od pierwszego odcinka była dla mnie formą rozrywki, która opracowała pewną formułę prowadzenia narracji. Jest Profesor, jest zamknięta przestrzeń, jest zespół powoli zżerany przez konflikty i – w końcu! – jest zaskakujący finał, w którym wszystko wpada we wcześniej przygotowane miejsca. Każdy sezon jest w ten sposób budowany, co nie jest złe. Przypominam, że popkultura kocha takie schematy. Niestety, problem polega na zużywalności tych form. Jedne niszczeją szybciej, a inne wolniej. Dom z papieru jest cudownym przykładem stopniowego rozpadu formuły.
Ten proces zdecydowanie przyspiesza w trakcie czwartego sezonu. Rozumiem konieczność wprowadzenia dodatkowej warstwy w postaci przeżyć cementujących związek Profesora i poszczególnych przedstawicieli zespołu, ale te elementy tylko podkreślają różnego rodzaju niedociągnięcia w opowieści. Dla mnie punktem kulminacyjnym była strzelanina. Długa, bez konieczności wymieniania magazynków oraz oparta na tym, że wszyscy pudłują. Jako były gracz Dungeons and Dragons rozumiem, że można mieć kiepską serię rzutów na celność i kilka krytycznych porażek, mimo to sceny zaprezentowane w Domu z papieru wołają o pomstę do nieba. Odczułem dysonans. Serial jest oparty na różnych ciągach logicznych, które urzeczywistniają plan Profesora, jednak na czas gwałtownej wymiany ognia, związki przyczynowo-skutkowe ulegają zawieszeniu. Kule cały czas uderzają w ściany, przeciwnik unika ich ze zwinnością Neo z Matriksa. Straszna, irytująca bzdura, która mocno wpłynęła na moje negatywne postrzeganie czwartego sezonu Domu z papieru.
Przyznaję, że ostatni odcinek to powrót do dawnej formy. Tylko że to za mało. Obawiam się, że kolejna odsłona serii może okazać się jeszcze gorsza. Bardziej poszatkowana i pędząca w kierunku nieuchronnego rozpadu sensów. Obawiam się, że serial powoli zmienia w maszynę, która pozwala na odcinanie kuponów związanych z popularnością postaci. Rozumiem, że dla nich również można oglądać kolejne odcinki, jednak ja potrzebuję jeszcze niezłego kontekstu. Sceny, na której mogłyby wchodzić w relacje, przestrzeni konfliktów, a także różnych zwrotów akcji. Tego było niewiele w czwartym sezonie. Pozostaje mieć nadzieję, że twórcy mnie pozytywnie zaskoczą w kolejnej odsłonie. Na chwilę obecną jestem rozczarowany, chociaż nie oczekiwałem zbyt wiele.
Dom z papieru dołączył do mojej listy seriali, które powoli się wypalają. Tracą blask i stają się karykaturami własnej popularności. Interesujących pomysłów w czwartym sezonie jest niewiele, za to za dużo jest niepotrzebnego kombinowania.