Trwa mój ulubiony okres w roku! Czas świątecznych porządków, świątecznych przygotowań, świątecznych prezentów, świątecznych piosenek i świątecznego nastroju. Z ulgą w sercu przywitaliśmy w tym roku ciężarówki Tmobile wiozące setki umów oraz dodatkowych opłat. Ucieszyła nas CocaCola, której wersja Świętego Mikołaja stała się już symbolem Bożego Narodzenia. Podejrzewam, że o Gwieździe Betlejemskiej niewielu słyszało. Zresztą co to za atrakcją, z której nie można się napić! A czarna woda została wpisana na stałe na listę dwunastu potraw.
Ukrócę wątpliwości – nie ma we mnie nawet grama świątecznego nastroju. Nigdy nie czułem potrzeby zbierania się wokół choinki, wyczekiwania prezentów, siadania do stołu i udawania, że jest się wspólnotą. Tej świątecznej sztuczności, która jest obowiązkowym elementem świątecznego nastroju, ale nikt o tym nie mówi. Bo nie wypada, bo trzeba przełamać się opłatkiem, bo trzeba zapomnieć na ten czas o krzywdach i dzielących nas sprawach. Potem, w zasadzie po trzech dnia lub zaraz po tym, jak minie kac, można dalej drzeć koty. Wszyscy od razu zapominają o lukrowanych życzeniach oraz marcepanowych uśmiechach. Było, minęło, byle do Wielkanocy podczas, której znowu trochę się poudaje i będzie dobrze.
Ta sztuczność mnie denerwuje. Po co te uśmieszki? Znalazłoby się kilka osób, które zakrzyknęłyby: TRADYCJA! Nie, żadna tam tradycja, tylko reklamy nas formatują. Od początku grudnia jesteśmy atakowani zastawionymi stołami, zadowolonymi ludźmi oraz wszechogarniającą radością. Zaczynamy myśleć, że tak trzeba, że tak powinno być. Staramy się, aby nasze życie wyglądało, jak to, które obserwujemy w przerwach między filmami. Pomijamy to, że te reklamówki mają nas namówić do zrobienia zakupów. Postnowoczesne Święta mają niewiele z tradycji, ale dużo z konsumpcjonizmu. Uśmiech jest piękniejszy, gdy ma się założoną drogą biżuterię, prawda? Więcej radości widać na twarzy człowieka, gdy ten trzyma w dłoni tablet. Pewnie szczęście świeci mu w oczy z ekranu.
Okres Świąt Bożego Narodzenia jest dla mnie czasem na przemyślenia. Zastanawiam się, czy to nasze pojęcie wspólnoty wciąż obowiązuje. W XXI wieku, pomiędzy Fejsikiem, Twittkiem, Snapem i Insta zaczyna ono wyglądać inaczej. Ignorowanie cyberkultury to poważny błąd, ale nie posadzimy jej przy wigilijnym stole. Coraz częściej obserwuję to, że ludzie znający się tylko z gry, mają więcej wspólnego, niż ci, którzy spożywają karpia. Świat się zmienił, a my trwamy przy pewnych zwyczajach. Zastanawiam się, czy kiedyś ta cała wigilijna szopka będzie czymś podobnym do dziadów. Znamy je z dzieła Mickiewicza, którym katuje się nas w szkole, ale to nie znaczy, że wciąż je praktykujemy. Wprost przeciwnie – w ich miejsce przytuliliśmy Halloween.
Zastanawiam się, czy jeszcze tego potrzebujemy. Mikołaj też kiedyś stanie się przeżytkiem. Dzieciaki grają w GTA, przeglądają Sieć – ktoś im powie, że to zwykła bujda. Prezenty dostarcza karta kredytowa, a nie gruby facet w śmiesznej czapce. Jak wytłumaczyć kolejnemu pokoleniu, że ta bliskość, którą odczuwają przy wigilijnym stole, jest bardziej prawdziwa od tej, którą mają w swojej gildii w grze?
Święta staną się dla nich sztuczne. I być może je odrzucą. Nie wiem, czy należy to traktować jako klęskę obyczajów. Bliższy jestem stwierdzeniu, że to znak czasów.