Przygody z modelami

Ostatnio skończyłem pracować nad modelem marki Tamiya. Była to miła odmiana, bo ostatnich przygodach z innymi zestawami.

Składanie plastiku to takie moje hobby, które sprawia, że odpoczywa mi mózg. O dziwo, rzadko o nim piszę. Dopiero niedawno pojawiło się kilka tekstów na ten temat, tak to tłukłem treści o gamedevie albo o dużych modelach (sic!) językowych lub o dużych modelach językowych w gamedevie. Tym razem będzie o tych modelach z plastiku. Powiedźmy, że to takie podsumowanie po 4 latach spędzonych z cążkami, klejem i farbami.

Wszystkiemu winny COVID

Moja miłość do plastiku zapłonęła na nowo w czasie pandemii koronawirusa. Dopisuję, o którą chodzi, bo jestem z rocznika, który pamięta premierę „Heroes of Might and Magic 3” i komuś się może wydawać, że mogę też pamiętać hiszpankę albo nawet dżumę. W każdym razie to właśnie koronawirus sprawił, że ponownie sięgnąłem po różnego rodzaju modele. Wcześniej składałem samoloty oraz statki. Szło mi różnie, ale muszę przyznać, że jakość tych zestawów też nie była powalająca. Dlatego, aby nie ryzykować, sięgnąłem po Gundamy.

Mechy. Plastikowe mechy. Mam ich już sporo, złożenie jednego zajmuje mi średnio 14 godzin. A nad jednym pracowałem 32 godziny! Na początku wystarczyły mi tylko cążki oraz pilnik. Te modele nie wymagają kleju. Wraz z rozwojem kolekcji, wprost proporcjonalnie rosła liczba moich narzędzi. Dzisiaj mam już spore pudło. Kilka rodzajów pilników, nowe cążki, ręczną wiertarkę, komplet pędzli, narzędzia do poprawiania detali. Farby już przemilczę, bo jest ich już tyle, że mają własny pojemnik zajmujący całą szufladę. Po prostu w modelarstwie zbiera się nie tylko same modele, ale też narzędzia, których używa się, aby pracować z plastikiem.

Minęło kilka miesięcy zabawy z Gundamami i wzięło mnie na „Warhammera”. Jeszcze brakuje, żeby zaczął ponownie zbierać karty z „Magic: The Gathering”, wtedy mogę oficjalnie stwierdzić, że dopadł mnie kryzys wieku średniego. Malowanie figurek też pomaga mi odpocząć. Nawet próbowałem składać inne systemy, ale ciągle wracam do tych wydawanych przez Games Workshop. Dlaczego? Myślę, że znaczenie ma tutaj jakość wyprasek. Jak składałem Wikingów z „Conquest”, to zdarzało się, że niektóre elementy niespecjalnie do siebie pasowały. Albo musiałem używać różnych pomocy, aby trzymały pozę. Zestawy z Games Workshop są pozbawione takich atrakcji.

Nie wszystko się udaje

Zdarzyło mi się kilka spektakularnych porażek. Jeden Gundam na sklejoną rękę, bo przez przypadek przeciąłem przegub. Rozproszyłem się i myślałem, że to jest część wypraski. Kilka figurek z Warhammera wygląda tak, jakby pomalował je ktoś, kto losowo rzucał w nie farbą. Powrót do pracy z pędzlami był dla mnie trudny. Jakoś długo nie mogła mi się przyzwyczaić ręka do wyciągania detali i uzupełniania poszczególnych powierzchni. Ostatnio zacząłem eksperymentować z modelami samochodów. Z ciekawości oraz dlatego, że zauważyłem, że wiele z nich wygląda na całkiem przyjemne zestawy.

Revell Golf I
Tyle mi zostało z pracy nad Golfem…

Było różnie. Kupiłem model firmy Revell. Okropnie wykonane odlewy. Wyraźne odcięcia w plastiku, które pojawiają się, gdy wypraska nierówno zastyga. Problemy ze złożeniem w całość pojawiły się na późniejszym etapie. Mimo że robiłem wszystko dobrze, to elementy najzwyczajniej w świecie do siebie nie pasowały. Przy pierwszej próbie założenia karoserii, wnętrze się złożyło, wpadło do środka, a potem wyleciał silnik. Absurd gonił absurd. Szkoda farb, podkładu i kleju, który wykorzystałem na składanie tego modelu. Na pamiątkę zostało mi kilka zdjęć, reszta wylądowała w śmietniku.

Ostatnio ponownie postanowiłem spróbować swoich sił z motoryzacją. Wybrałem model marki Tamiya i od razu zaskoczyła mnie wysoka jakość wykonania. Części do siebie pasowały, na dodatek były tak zaprojektowane, aby wspomagać proces składania i redukować miejsca, w których musiałem się domyślać co i gdzie dodać. Nie trafiłem na żadne problemy, w żadnym kroku. Farba dobrze łapała się powierzchni, już po umyciu wyprasek wodą z mydłem. Czym byłem zdziwiony, bo zazwyczaj używam specjalnego podkładu, a tutaj był zbędny.

Dłubanie w plastiku mnie relaksuje

Praca nad modelem to jeden z moich ulubionych sposobów na spędzanie wolnego czasu. Nawet figurki z Warhammera, które wymagają mnóstwa precyzji, są w stanie sprawić, że moja głowa odpoczywa. Dla mnie to jest inny rodzaj skupienia. Nie przeklikuję zadań w Dżirce, nie przeglądam wiadomości na Slacku oraz nie tworzę harmonogramów. Po prostu siedzę sobie, szlifuję, piłuję, sklejam i maluję. Od czasu do czasu udaje mi się zbudować coś interesującego, co trafia na półkę. Lubię zerkać na te efekty weekendowego dłubania w plastiku.

Obecnie jestem zdecydowany, aby jeszcze trochę poeksperymentować z różnymi zestawami. Może nawet pokuszę się o jakąś dioramę z firmy Italeri? Albo o kolejny samochód marki Tamiya, skoro już wiem, że faktycznie nie sprawiają one wielu problemów i są bardzo dobrze wykonane. W modelarstwie nigdy nie wiadomo, co się dostanie w pudełku. Zdarza się, że nawet rozpoznawalne marki zawodzą. Rzadko, ale jednak. Zresztą przy odrobinie cierpliwości, dobrym pilniku i komplecie farb, da się zamaskować wiele niedoskonałości. Tak samo, jak błędy.

Tamiya wjeżdża na półkę, a ja biorę się za szukanie kolejnego projektu na następny miesiąc. Myślę, że dobrze byłoby skończyć zestawy „Kill Team” z uniwersum Warhammera. W dalszym ciągu pozostają rozgrzebane, a ja jeszcze dokupiłem nowe pudełko z kolejną drużyną. Liczę na to, że do końca roku się z nimi uporam. Może po drodze wpadnie nowy Gundam? Zeszłoroczne zapowiedzi były dość interesujące, nie pozostaje mi nic innego jako tylko przeglądać ofertę polskich sklepów z modelami i polować na zestawy, które mam na liście. Modelarstwo ma to do siebie, że poza drenowaniem portfela, często testuje cierpliwość.