Adrian „Literat” Jaworek: Jakie były Twoje główne inspiracje przy tworzeniu serii „Ćma”? Możesz wskazać jakieś konkretne źródła, z których czerpałeś pomysły i motywy do tej nietypowej historii o superbohaterze?
Tomasz Grodecki (pomysłodawca, scenarzysta „Ćmy”): „Batman: The Animated Series”. Serial legenda. Noir, epizodyczność „Ćmy”, art déco – to wszystko zapożyczenia z kultowego dzieła Bruce’a Timma i Erica Radomskiego.
Jeżeli mówimy o retrofuturyzmie, to sporą inspirację stanowiły gry z serii „BioShock”.
Ogromny wpływ na kształt komiksu miała też moja fascynacja okresem XX-lecia międzywojennego (w tym kulturą tej doby), jak i malarstwem Tamary Łempickiej.
Jak długo dojrzewał w Tobie ten pomysł, zanim w końcu zdecydowałeś się go zrealizować? Był to stopniowy proces, a może nagle pojawiło się olśnienie, które zainicjowało powstanie „Ćmy”?
Wszystko zaczęło się od lektury „Batmana: Terminal” Bena Bercy’ego. A właściwie od chwili przed lekturą tego komiksu (śmiech). Pamiętam, że wyobrażałem go sobie jako epicką historię, w której Batman mknie przez kolejne wagony uprowadzonego pociągu. W każdym przedziale znajduje się inna przeszkoda. Finał rozgrywa się w kabinie maszynisty.
Ku mojemu zaskoczeniu, „Batman: Terminal” to komiks dziejący się na… lotnisku. Jak widać Amerykanie i Polacy inaczej rozumieją słówko „terminał” (śmiech). Nie mogłem się jednak pogodzić z tym, że moja historia z pociągiem nigdy nie ujrzy światła dziennego, a raczej w najbliższym czasie nie napiszę „Batmana”, więc… stworzyłem własnego superbohatera.
Masz jakiś osobisty, ulubiony moment lub wątek z dotychczasowej historii „Ćmy”, który uważasz za najbardziej udany lub satysfakcjonujący? Co sprawia, że ten fragment wyróżnia się na tle całej serii?
Będę rzucał spojlerami (śmiech).
Bardzo lubię też finał „Nasiona zła” („Ćma: Nasiono zła”), to jak Grzesiek na moją prośbę odwzorował „Pietę” Michała Anioła.
To chyba w ogóle moje dwa ulubione epizody tej serii.
Który z bohaterów „Ćmy” jest Ci najbliższy i dlaczego właśnie ta postać najbardziej skupia Twoją uwagę? Jak kształtowałeś jej charakter i motywacje w trakcie tworzenia?
Poza Ćmą? Mol. Bohater ten powstał jako odpowiedź na tych wszystkich umięśnionych półgłówków, którzy zalali popkulturę, a którzy zwykle działają mi na nerwy.
Mol to mięśniak, ale o gołębim sercu. Romantyk. Ciekawsze od tego, że ma niewyparzony język i bije w gębę, jest to, jak bardzo kochał swoją żonę. I jak przeżył jej utratę.
Ze złoczyńców najbardziej fascynuje mnie Zegarmistrz („12:24”) i Zielarz („Nasiono zła”). Ten pierwszy za niepozorność – starszy pan, dziadziuś jakich wielu, ale skrywający bardzo mroczną tajemnicę. Ten drugi za nieoczywistość – to złoczyńca, któremu po ludzku się współczuje.
Jakie były Twoje największe wyzwania twórcze podczas pracy nad tą serią komiksową? Czy były to głównie kwestie związane z budowaniem fabuły, kreowaniem estetyki czy raczej problemy organizacyjne?
Zdecydowanie problemy organizacyjne, a właściwie wydawnicze. Powtarzam to, jak mantrę – możesz mieć najgenialniejszy pomysł na komiks, ale jeśli zostanie on tylko w Twojej głowie, to nikt nie będzie o nim wiedział. A tym bardziej nie zweryfikuje, czy faktycznie jest taki genialny (śmiech).
Znalezienie rysownika, wydawcy… Dla osoby spoza branży to nie lada wyzwanie.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia położenia liternictwa, skład komiksu czy kontakt z drukarnią. Wymagało to ode mnie zdobycia nowych umiejętności.
Mógłbyś opisać swój proces tworzenia scenariuszy do „Ćmy”? Jak wyglądała Twoja codzienna praca nad kolejnymi zeszytami?
Codzienna praca? Wrzucanie postów na Fejsbuczka (śmiech).
Istnieje kilka metod pisania scenariuszy komiksów. Niektórzy pieczołowicie rozpisują fabuły, które są grubości książek telefonicznych (pozdrawiam Alana Moore’a!). To tzw. full script. Inni rzucają rysownikowi zamysł historii i do gotowych ilustracji dopisują tylko dialogi (to domena Stana Lee, czyli tzw. metoda Marvela).
Jakie były Twoje największe obawy przed debiutem tej serii? Okazały się one uzasadnione, a może niektóre wydarzenia potoczyły się inaczej, niż się spodziewałeś?
Przed premierą pierwszego zeszytu jeden z wydawców zasugerował mi, że planowany przeze mnie nakład jest trzykrotnie zawyżony. Jedynie dzięki takiemu nakładowi mogłem wyjść na komiksie na plus. Byłem przerażony. Finalnie „Ćma” wyprzedała się równo w rok.
Z drugiej strony z czasem straciliśmy efekt nowości, zaczęły do nas docierać głosy „poczekam na wydanie zbiorcze”. Świadczą one o nieznajomości realiów polskiego rynku.
Czy w trakcie pracy nad „Ćmą” pojawiały się momenty zwątpienia lub frustracji? W jaki sposób radziłeś sobie z takimi wyzwaniami i jak udawało Ci się przezwyciężyć chwile kryzysu twórczego?
Myślę, że takim momentem zwątpienia był początek 2024 roku. Miałem sporo problemów z drugim wydaniem „Ćmy”. Czytelnicy chcieli nowego komiksu, a „Pierwszy kontakt” rysował w całości Grzesiek [Kaczmarczyk], a nie jak dotychczas dwóch rysowników. Wpłynęło to na nasze tempo wydawnicze.
Zacząłem też pracę na etacie na dość wymagającym stanowisku. Nie mogłem już tak mocno poświęcić się tworzeniu komiksów, a tym bardziej ich promocji (czy to internetowo, czy w realu). Nasz fanpejdż na Facebooku zaczął łapać coraz gorsze zasięgi.
Wszystko do bani. Miałem ochotę rzucić to i wyjechać w Bieszczady (śmiech).
Potem przyszła Komiksowa Warszawa i godzinna kolejka po autografy. Pomoc marketingowa ze strony Timofa. Pyrkon i seanse „Supersamobójcy” na ekranie kinowym. Weekend na Rawikonie. Wsparcie naszych Ćmomaniaków i samych chłopaków. Bardzo ciepłe przyjęcie przez krytyków „Pierwszego kontaktu”. Machina ruszyła dalej.
Planujesz w przyszłości rozwijać uniwersum „Ćmy” w innych projektach lub formach, wykraczających poza format klasycznego komiksu?
Opublikowaliśmy animację – „Supersamobójcę”. To absolutne spełnienie moich marzeń. Zawsze chciałem zobaczyć Ćmę w ruchu, choćby w takim szorcie. Na dodatek kreska Kacpra [Wilka] idealnie oddaje mój zamysł na tę serię. No i te kolory, TE kolory (śmiech).
Mamy w planach kolejne szorty. Nie jesteśmy studiem animacji, „Ćmy” nie finansuje Cartoon Network. A przynajmniej póki co (śmiech).
Na razie można spodziewać się kilkuminutowych animacji, ale za to tworzonych z pasją przez dwóch fascynatów.
Jak radzisz sobie z oczekiwaniami czytelników, którzy mają często bardzo różne wizje rozwoju i kierunku, w jakim powinna podążać „Ćma”? Czy starasz się godzić te perspektywy?
Nie radzę sobie (śmiech). Czasami zdarza mi się wsłuchiwać w te głosy. Potem jednak działam im na przekór (śmiech).
Dla przykładu – uwielbiam oniryzm, historie z otwartymi zakończeniami i tajemnicą, którą odbiorca sam musi sobie wyjaśnić. Polski czytelnik? Już niekoniecznie (śmiech).
Myślę, że dzięki sporej epizodyczności „Ćmy” i zróżnicowaniu poruszanych tematów każdy znajdzie tu coś dla siebie. Parzyste odcinki są klasyczne. Nieparzyste – eksperymentalne.
Jako autor czy w trakcie tworzenia „Ćmy” projektujesz sobie jakąś określoną personę czytelnika, do którego kierujesz swój przekaz? Masz na uwadze konkretną grupę odbiorców?
Nie projektuję jej, gdyż widzę tych ludzi na konwentach. No i mam te tajne statystyki na Facebooku (śmiech).
Na pewno „Ćmę” w dużej mierze wspiera pokolenia TM-Semika, obecni 30-, 40-latkowie wychowani w latach 90. na przedrukach amerykańskich zeszytówek superbohaterskich. Jestem im ogromnie wdzięczny za to, że dali szansę sporo młodszemu od siebie autorowi.
Z drugiej strony coraz częściej po „Ćmę” sięgają też studenci, dwudziestolatkowie, którzy o komiksie dowiedzieli się dzięki naszej aktywności na konwentach albo z mojego cosplayowego Instagrama. Bardzo mnie to cieszy, bo potrzeba w komiksowie trochę świeżej krwi.
Zauważasz jakieś zmiany w sposobie, w jaki piszesz i projektujesz kolejne zeszyty „Ćmy”? Twój warsztat ewoluuje wraz z rozwojem serii?
Z całą pewnością. Wychodzę z założenia, że warsztat powinno się budować na krótkiej formie. Dlatego pierwsze „Ćmy” były takie króciutkie (uśmiech). Czuję, że jako fabularzysta powoli dojrzewam do pisania dłuższych opowieści, choć krótka forma zawsze będzie najbliższa mojemu sercu.
Kiedy zaczynałem pisać „Ćmę”, najważniejszy był dla mnie worldbuilding, prezentacja świata i bohatera. Powolne odkrywanie kart przed czytelnikiem. Teraz gdy mam już ten fundament, mogę skupić się choćby na zawiązywaniu intryg.
Planujesz w przyszłości jakieś eksperymenty formalne lub stylistyczne w kolejnych zeszytach „Ćmy”? Chciałbyś zaskoczyć czytelników nowymi rozwiązaniami?
Po to tu jestem (uśmiech). W najnowszym zeszycie zatytułowanym „Epizod 9” Ćma przeniesie się ze świata komiksu do… tego realnego. Będzie to kolaż fotografii i obrazu. Spotkałem się już z „Kwapiszonem” (serią Bohdana Butenki łączącą zdjęcia i rysunki), ale chyba nigdy tak mocno nie wpisywano tego zabiegu w fabułę komiksu. W nowym zeszycie świat realny okaże się po prostu jednym z alternatywnych światów multiwersum „Ćmy”. Prace Tomka R. Borkowskiego wyglądają po prostu obłędnie.
Jestem niesamowicie podekscytowany tym komiksem. Mam wrażenie, że robimy coś, czego nie zrobił jeszcze przed nami nikt.
Kiedykolwiek rozważałeś stworzenie spin-offów lub pobocznych historii powiązanych z uniwersum „Ćmy”?
Mój drogi kumpel, Marcin Kudła, doradzał mi ten ruch. Oczywistym wyborem byłby spin-off o Molu. Tyle że on już istnieje. To „Sin City” (śmiech).
Jakie znaczenie ma dla Ciebie nostalgia i sentyment do przeszłości w trakcie pisania i projektowania kolejnych zeszytów „Ćmy”? Jak ta sfera Twoich osobistych inspiracji przekłada się na kształt tej serii?
Spotkałem się z opinią, że „Ćma” to mój nostalgiczny list miłosny do retro. To w końcu romantyczna tęsknota za czasami, w których nawet nie żyłem (śmiech).
Na pewno bardziej przemawia do mnie moda doby dwudziestolecia niż ta współczesna. Mężczyźni w eleganckich garniturach, kobiety w pięknych sukniach. Dzisiaj ludzie ubierają się nudno. No może poza tymi krejzolami z konwentów (mam na myśli subkultury: alternatywki, gotki, metali, cosplayerów itd.). Dla nich przynajmniej ubiór jest jakimś środkiem wyrazu.
Ostatni zeszyt „Ćmy” mocno inspiruje się estetyką i klimatem lat 80. XX wieku. Skąd taka potrzeba, aby sięgnąć po formy z tego specyficznego okresu? Jakie emocje lub skojarzenia chciałeś w ten sposób wywołać u czytelników?
Pamiętam, jak przeczytałem krytykę pod adresem „Ćmy”, że w każdym zeszycie jest jakiś złoczyńca. Seria o superbohaterze i w każdym numerze pojawia się jakiś złoczyńca, no kto by pomyślał (śmiech).
Zadziałało to jednak na mnie motywująco. Postawiłem na przygodę z UFO.
Oznaczało to częściowe odcięcie się od korzeni serii, co wiązało się z ryzykiem, jak ten kierunek zostanie przyjęty przez czytelnika. Został przyjęty ciepło, ale na razie damy obcym odlecieć w kosmos (śmiech). Pora na nowe przygody.
You must be logged in to post a comment.