Wybierając się na najnowszy film Luca Bessona, spodziewałem się porządnego kina rozrwykowego. Nie oczekiwałem kolejnego arcydzieła, drugiego Piątego Elementu, następnego Leona Zawodowca. Chciałem się dobrze bawić, trochę się pośmiać, a najważniejsze było dla mnie przeniesienie się do świata z Valeriana. Tę serię powieści graficznych znam do dłuższego czasu i ucieszyłem się, gdy dotarła do mnie informacja, że Luc Besson tworzy film na podstawie przygód Valeriana i Laureline.
Nie zawiodłem się. Otrzymałem porządną porcję rozrywki, a sam film był dopracowany w każdym szczególe. Wszystkie elementy były spójne, konstrukcja narracji potrafiła wciągnąć nawet osoby, które nigdy nie miały w rękach powieści graficznych. Na początku drażniła mnie gra aktorska, momentami zbyt drewniana, potem było lepiej. Tak jakby odtwórcy głównych ról potrzebowali czasu na rozwinięcie skrzydeł. Co prawda nie wnieśli się na jakieś wyjątkowe wyżyny artyzmu, po prostu utrzymali dobry poziom, przez co film przestał tracić na wartości. Dziwią mnie osoby, które wybierają się na Valeriana i miasto tysiąca planet po to, aby zobaczyć obraz artystyczny. Od pierwszego zwiastuny widać było, że będzie to kino akcji, przygody i humoru. Na porządnym poziomie, po prostu, a to już jest dużo.
Zastanawiam się, skąd bierze się niechęć niektórych osób do kina rozrywki? Co jest złego w dobrej zabawie, podanej w solidnej formie? Miło jest czasem obejrzeć film artystyczny, jednak stronienie od obrazów związanych z popkulturą, nie prowadzi do niczego dobrego. Traci się dystans, czyli coś, co jest niezwykle istotne w trakcie odbioru tekstów kultury. Valerian Luca Bessona zbudowany jest na dystansie, co widać, w niektórych cytatach zapożyczonych z innych filmów. W scenerii fantastyki naukowej nabierają one zupełnie odmiennego wydźwięku, stają się wręcz zabawne i pokazują, jak wiele zależy od kontekstu. W świecie, który zalewany jest przez homogeniczne treści, będące wypadkową mody i taśmowej produkcji, powinniśmy się cieszyć z filmów takich jak Valerian i miasto tysiąca planet.
Użyłem dobrego słowa: cieszyć. Kultura popularna istnieje, istniała i będzie istnieć po to, aby dawać radość, aby gwarantować rozrywkę. Jeżeli każdy jej przejaw będzie beznamiętnie deptany i miażdżony, to – jako odbiorcy – nie możemy wymagać od twórców tego, aby eksperymentowali w obrębie poszczególnych gatunków. Kultura popularna to także przestrzeń poszukiwań, plątanie się gatunków, wyciąganie dawno zapomnianych tekstów i zmiany w formach prezentacji narracji. W Valerianie widać rękę doświadczonego reżysera. Osoby, która doskonale czuje się w kinie artystycznym, jak i popularnym. Niewielu to potrafi.
Idźcie na Valeriania i miasto tysiąca planet. Bawcie się, cieszcie z pięknych kadrów, dobrej narracji. Poszukajcie cytatów, zapożyczeń z bezkresnego morza popkultury. Po obejrzeniu, zamiast narzekać, zastanówcie się, kiedy ostatni raz mieliście okazję dobrze bawić się w kinie.