W kluczu

Zawsze na początku roku akademickiego jestem zdenerwowany. Nie, nie na studentów, bo ten problem dotyczy ich pośrednio. Do szewskiej pasji doprowadza mnie zupełnie inna rzecz – klucz. Rzeczy niby mało inwazyjna, nawet bardzo potrzebna, bo drzwi trzeba czymś otworzyć. Tylko szkoda, że na klucz zamykane są młode umysły. Problem ten obserwuję od kilku lat, mnie również on dotyczył.

Pamiętam swoje pierwsze lata na studiach – człowiek siedział na wykładach, na ćwiczeniach i w zasadzie to nie wiedział czego od niego oczekują. O czym mówią ci ludzie? Skąd brać odpowiedzi? Jak je oceniają, skoro nie mają otwartej książki ze wskazówkami dla nauczycieli? Bo tak wyglądały zajęcia z języka polskiego w moim liceum (co – mam nadzieję – zdążyło się zmienić). Wszystkie te pytania i powodowane przez nie blokady miały jedno podłoże – wszechobecny klucz. Za jego pomocą otwierano dostęp do matury, bo przecież trzeba było się wstrzelić w odpowiedzi wymyślone przez mądrzejszych od siebie. Tego samego wymagano ode mnie na zajęciach w szkole średniej.

W zasadzie spod władzy klucza wydostałem się na czwartym roku. Przepraszam. Nie ten system. Na pierwszym roku studiów magisterskich uzupełniających. Po napisaniu pracy licencjackiej o Katedrze Jacka Dukaja zrozumiałem, że interpretacja nie polega na odpowiedzeniu na pytanie: „co autor miał na myśli”, ale jest skomplikowanym procesem, który polega na opisywaniu tekstu za pomocą określonej metodologii. Nie przez przypadek często mówię o sztuce interpretacji, bo to trzeba umieć robić, trzeba zręcznie przechodzić między sensami, zaczepiać je i z nich tworzyć stabilną konstrukcję. Wtedy to nie jest ani kluczowanie, ani wstrętna hochsztaplerka, tylko interpretowanie tekstu kultury.

Gdybym wciąż tkwił we władzy kluczy, to nigdy nie napisałbym pracy magisterskiej na temat powieści graficznej. Wymagało to ode mnie zbadania różnych kontekstów (literackiego i komiksowego), a następnie połączenie ich oraz scharakteryzowanie gatunku multimedialnego. W jakim kluczu się to mieści? W żadnym. Była to praca badawcza, mająca pierwsze znamiona pracy naukowej. W trakcie pisania zrozumiałem kilka kolejnych rzeczy.

Klucz jest bezpieczny. Zarówno dla ucznia, jak i dla nauczyciela. Pierwszy wie czego ma się nauczyć i jak odpowiadać, a drugi wie jak oceniać. Wystarczy przystawić tabelkę i sprawdzić, czy się wszystko zgadza.

Klucz krzywdzi uczniów. Nie pozwala im rozwinąć skrzydłem, sprowadza wszystkich do ustalonej średniej, a tych wystających ponad nią – bezlitośnie ścina. Skoro w ten sposób edukuje się młodzież, to jak polska nauka ma być innowacyjna?

Klucz to przyjemne zniewolenie, ponieważ zwalnia od odpowiedzialności. Odpowiedź może być dobra lub zła, więc trzeba strzelać. Kiedyś człowiek trafi, tylko szkoda, że dzieje się to za sprawą bezmyślnej strzelaniny, a nie myślenia.

Poza kluczem jest przyjemnie, ale niebezpiecznie. Trzeba brać odpowiedzialność za napisane i wypowiedziane słowa. Każdy mój artykuł, post, esej lub tekst krytycznoliteracki musi w pewien sposób łączyć się z innymi.

Dopiero wyzwolenie się od klucza pozwoliło mi na budowanie własnego światopoglądu. Rzecz trudna i bardzo niemodna, ale – moim zdaniem – obowiązkowa dla kogoś, kto zdobył wyższe wykształcenie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.