Wszystkiemu winne ebooki

Obok mnie trwa wojna pomiędzy tradycyjnymi, a nowoczesnymi odbiorcami literatury. Nie zauważam tego podziału, chyba że otrzymam do przeczytania konkretną książkę, która będzie dotyczyła powolnego upadku papierowej literatury. Wtedy docierają do mnie odgłosy kolejnej bitwy, wzajemne obrażanie się i przywoływanie nieśmiertelnego argumentu: cyfrowa książka nie pachnie. Staram się unikać tych sporów, ale czasem przeczytam tekst, z którym warto się zmierzyć, aby zrozumieć na czym w ogóle polega konflikt pomiędzy ludźmi posiadającymi Kindle oraz tymi, którzy wciąż chwalą się potężnymi biblioteczkami.

Osobiście nie należę do żadnej z tych grup. Książka już dawno stała się dla mnie narzędziem pracy i nie ma dla mnie większego znaczenia czy będzie ona analogowa, czy cyfrowa. Liczy się dla mnie akt lektury oraz robienie notatek. W obu przypadkach – papierowym i „kindle’owy” – jestem w stanie to zrobić, a następnie opracować tekst książki na potrzeby artykułu lub wykładów. Dlatego ta wojna mnie nie dotyczy, ale bardzo lubię dyskutować. Z tego powodu zapoznaję się z argumentami obu stron. Problem polega na tym, że są one bardzo często powtarzane i rzadko wnoszą coś ciekawego do dyskusji. Mam wrażenie, że dotarliśmy do momentu, w którym strony się okopały i teraz regularnie ostrzeliwują pozycje wroga.

Dostałem do zrecenzowania książkę Pierwszy bilans po apokalipsie Frédérica Beigbedera. Tekst napisałem, wysłałem i czekam na publikację. Dlatego tutaj chciałbym zająć się kilkoma argumentami autora, który z całych sił broni papierowej książki. Tą tytułową apokalipsą miało być pojawienie się ebooka, bo od tej pory nic już nie jest tak jak powinno być. Frédéric Beigbeder napisał esej, w którym wyłożył zasady myślenia „książkowego tradycjonalisty”.

Books / Moyan Brenn (CC BY-ND 2.0)
Books / Moyan Brenn (CC BY-ND 2.0)

TYLKO PAPIER!

Teza tekstu Making-of, który otwiera książkę Pierwszy bilans po apokalipsie brzmi: ebook to zło, bo zmienia na gorsze zarówno czytelników jak i autorów. Pogląd ten jest dość skrajny, ale autor zupełnie się tym nie przejmuje. Mało tego – on swoją ekstremalną postawę rozwija! Zaczyna od stwierdzenia:

Zastąpienie książki papierowej lekturą tekstu z ekranu da początek innym formom wypowiedzi. Będą one być może interesujące (interaktywność, hipertekst, tło dźwiękowe lub muzyczne, ilustracje w technice 3D, przekaźniki wideo…), ale to już nie będzie powieść w tym znaczeniu, w jakim rozumiemy ją my, marudni czytelnicy, staromodni histerycy, niedzisiejsi bibliofile. [Beigbeder 12]

Żałuję, że Frédéric Beigbeder nie zdefiniował tego postrzegania powieści. W tym momencie nie wiem do jakiego modelu mam się odwoływać. To jak rozumiemy powieść zmienia się wraz z kulturą literacką, a więc jest uzależnione nie tylko od kontekstu kulturowego, ale także historycznego. Inaczej powieść wyglądała w XVII, a inaczej w XX wieku. Literatura, podobne jak inne twórcze aktywności, cały czas się rozwija i reaguje na otaczający ją świat. Przy czym pojawienie się „cyfrowości” miało większe znacznie dla autorów. Przestał ich ograniczać papier, mogli tworzyć coraz bardziej skomplikowane konstrukcje literackie oparte – na przykład – na różnych algorytmach. Cały 43 numer Ha!Artu został poświęcony takiej właśnie literaturze eksperymentalnej. Nie widzę potrzeby tęsknoty za odchodzącym modelem powieści. Bo literatura elektroniczna, a nawet cały nurt liberatury, w dalszym ciągu funkcjonuje na marginesie twórczości i tym samym pozwala nam badać nawyki czytelników oraz autorów. Odbiorca w dalszym ciągu czyta książki oparte na tradycyjnej konstrukcji – podział na rozdziały, akapity, wyjustowany tekst i linearna lektura. I na to nie mają wpływu ebooki, które do tego modelu ciągle się odwołują! To w dalszym ciągu są książki podobne do tych stawianych na półce. Różnią się tylko jednym – nośnikiem. W przypadku ebooka jest to ekran, a nie pachnący papier. Tylko, że książki przede wszystkim się czyta, a nie wącha.

Argument o rozpadzie tradycyjnej powieści zupełnie mnie nie przekonuje. Ulisses Joyce’a oraz Gra w klasy Cortazara – idźmy dalej! – Rzut kośćmi Mallarmégo – wszystkie te pozycji łączy eksperymentalność oraz papierowość. Nie potrzeba było cyfrowych nośników, aby rozmontować model narracji w prozie i poezji. A wszystkie wymienione wcześniej pozycje są dla literatury bardzo ważne, ponieważ ją dynamizowały, wyciągały na wierzch nasze modele lektury oraz tworzenia, a następnie je zmieniały. Cyfryzacja wpływa podobnie i wcale nie oznacza upadku literatury, ale jej kolejne przemiany. Podobnie jest ze sposobem w jaki czytamy i kupujemy książki. Frédéric Beigbeder rzewnie wspomina:

Przypomnijmy sobie uczucie, jakie budziło w nas myszkowanie po księgarniach, wystawanie przed witrynami, pragnienie jakiejś książki i świadomość, że nie dostaniemy jej natychmiast. Na powieść trzeba było sobie zasłużyć: dopóki nie zaczęła być dostępna w Internecie, jej zdobycie wymagało od nas wysiłku fizycznego. [Beigbeder 15]

Niepokoi mnie potrzeba zasłużenia sobie na książkę. Lektura to czynność demokratyczna – wszyscy możemy czytać, nie potrzeba jakiś szczególnych zasług. Może poza umiejętnością czytania (nabywamy ją w trakcie edukacji) i kartą biblioteczną (łatwa w zdobyciu). To wszystko, nic więcej nie trzeba. Być może dla Frédérica Beigbeder element czekania ma znacznie rytualne. Wypatrujemy książki, szukamy jej na półkach, wreszcie dostajemy i możemy się nią cieszyć. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby łączyć dystrybucję elektroniczną z tradycyjną. Z tego, co się orientuję, to książki w dalszym ciągu są wydawane. Od 2011 roku zajmuję się recenzowaniem literatury i do tej porty tylko RAZ przesłano mi książkę w wersji elektronicznej. Najciekawsze jest to, że czekałem na nią prawie miesiąc. Skoro wydawnictwa w dalszym ciągu preferują rozsyłanie papierowych książek, to raczej nie jest aż tak źle. Za dużo w słowach Frédérica Beigbedera niepotrzebnego czarnowidztwa. Ale z jednym muszę się zgodzić.

Kindle 3 / Zhao (CC BY 2.0)
Kindle 3 / Zhao (CC BY 2.0)

Właśnie z tą utratą rytualności, ale element ten dotyczy całej współczesnej kultury. Nasze czynności zostały pozbawione pewnej „otoczki”. W przypadku lektury książek byłoby to siadanie na kanapie (lub fotelu), przygotowanie herbaty (lub kawy), a następnie oddanie się narracji. Rytuał jeszcze mocniej zostaje wyeksponowany:

Każda papierowa powieść, którą przeczytałem odcisnęła się w mojej pamięci wzrokowej. Wdychałem woń papieru i nachodziły mnie reminiscencje bibliotek miejskich pachnących linoleum, zmysłowe wspomnienia o oparach wosku z parkietu w wilii Navarre w Pau; zapach papieru sprawiał, że podróżowałem w czasie i przestrzeni ku bujanemu fotelowy dziadka, w którym półleżałem, marząc. [Beigbeder 17]

Lektura dla Frédérica Beigbedera ma wręcz wymiar magiczny. Przenosi go w czasie i przestrzeni, pozwala na budowanie wielowątkowych odwołań w pamięci. Przeczytanie książki papierowej powoduje, że w umyśle odbiorcy zostają zakodowane wrażenia związane z otoczeniem. Jest w tym coś magicznego, ale jednocześnie bardzo jednostkowego. Trudno mi powiedzieć, czy to wrażenie będzie wspólne dla innych czytelników. Dla mnie nie jest. Czytam, uwielbiam czytać, i nośnik – ebook lub papier – ma dla mnie znaczenie, jeżeli sam autor zaczyna eksperymentować z formą. Poza tym samą rytualizację usunął pośpiech, ciągła potrzeba bycia na bieżąco i mierzenie sobie czasu każdej aktywności. Ebooki niewiele mają z tym wspólnego, raczej pozwalają na wygodne czytanie w podróży. Znacznie poręczniej jest trzymać mały czytnik, niż 600 stronicowy tom. W ten sposób zapewniamy sobie relaks oraz miło spędzamy czas w podróży. Można powiedzieć, że nie wchodzimy wtedy w świat przedstawiony, że przy papierowej książce byłoby inaczej, że zahipnotyzowałoby nas przewracanie kartek. Nie zgadzam się. W dalszym ciągu muszę się pilnować, żeby nie przejechać swojego przystanku. Wpadanie w świat przedstawiony uzależnione jest od umiejętności autora, a nie od nośnika.

Wolniej i dokładniej

Frédéric Beigbeder krytykując ebooki nie dostrzega tego, że poruszone przez niego problemy dotyczą całej współczesnej kultury. Bardzo często dochodzi w jego tekście do pomieszania pojęć i do nakładania się zjawisk, co sprawia, że przekaz staje się nieczytelny. Można atakować cyfrowy model sprzedaży książek i nowe formy lektury, ale trzeba zaproponować coś w zamian. Sam pomysł powrotu do tego co było dawniej trąci nostalgią i w żadnym wypadku nie jest programem mającym na celu uświadomienie lub zmianę nawyków czytelnika oraz twórcy. Receptą na ten nieszczęsny rozpad lektury ma być powrót do papieru:

W pisaniu i czytaniu na papierze była pewna powolność, która dodawała tym czynnościom szlachetności: sprowadzając wszystkie formy pisarstwa do jednego poziomu, ekran czyni je wymienialnymi. Geniusz zajmuje miejsce w jednym szeregu ze zwykłym blogerem, Lew Tołstoj i Katherine Pancol stają się identyczni, wtopieni w ten sam przedmiot. [Beigbeder 16]

Zjawisko scharakteryzowane przez Frédérica Beigbedera nazywa się kryzysem autorytetów i jest całkiem nieźle opisane przez nauki humanistyczne. Obawiam się, że jest ono całkowicie niezależne od pojawienie się ebooka i dotyczy głębszych procesów w kulturze. Nie można całego zła świata zrzucić na cyfrową książkę, bo jest to spłycenie problemu. Zmiany we współczesności można wprowadzić tylko poprzez rzetelną edukację oraz badanie społeczeństwa. Wyrzucenie czytników i przejście na papier niczego nie zmieni.

Wszystkie problemy wymienione przez Frédérica Beigbeder w Making-of związane są ze współczesną kulturą. A ten nieszczęsny ebook to tylko zmiana formy książki. Nic więcej. Żadnego końca papieru nie będzie. Nie wierzę w pełną cyfryzację, ale też nie widzę w niej jakiegoś szczególnego zagrożenia. To narzędzie jak każde inne i problemem jest tutaj człowiek – co zrobi, jak się zachowa i jak będzie postępował. Ebooki sprawiły, że więcej ludzi czyta, a to chyba dobrze, prawda?

//W trakcie pisania tekstu korzystałem z:

  • F. Beigbeder, Pierwszy bilans po apokalipsie, Noir sur blanc 2014.