Za sprawą posiadanego Pstryka odkrywam różnego rodzaju tytuły, do których do tej pory nie miałem dostępu. Na pierwszy ogień poszło Animal Crossing: New Horizon, do którego wciąż wracam. Niby tylko po to, aby złowić kilka ryb lub złapać trochę robaków, ale szybko daję się porwać relaksującemu rytmowi tego tytułu. To tylko jedna z pozycji. Kolejną, chyba ważniejszą, jest The Legend of Zeld: Breath of the Wild. Nasłuchałem się o tej grze! Każdy mi opowiadał o niesamowitym otwartym świecie, nieskrępowanej eksploracji, że lepsze, niż Wiedźmin 3 i w ogóle teraz nic tylko grać w Zeldę! Aż się wszystkiego nie odkryje!
Chciałbym przyłączyć się do tego chóru piewców Zeldy! Niestety, mnie zawsze coś musi nie pasować. Zamiast się cieszyć ze spacerów po Hyrule, ja siedzę, narzekam i szukam dziury w całym. Myślę, że mój problem polega na tym, że ograłem już trochę tych otwartych światów. Mniej i lepiej wykonanych. Ten z Zeldy uznaję za jeden z ciekawszych, jednak na pewno niepozbawiony potknięć. Eksploatacja jest świetna! Widać, że kraina jest przemyślana, na każdym kroku spotykam coś, co przykuwa moją uwagę. Na dodatek doskonale bawię się w trakcie uzupełniania kompendium, zbierania zasób i odkrywania różnego rodzaju przepisów na jedzenie i eliksiry. Tak samo dobrze angażują mnie rozmowy z NPCami. Poszukiwanie skrawków historii oraz rozwiązywanie zagadek w kapliczkach sprawiają, że mam ochotę wracać do Pstrykowej Zeldy.
Najwyraźniej jestem zachwycony, prawda? Otóż nie. Jednym z elementów, który mnie drażni, jest system zarządzania przedmiotami. Mam na myśli miecze, łuki oraz tarcze. Graty mają ograniczoną wytrzymałość i w pewnym momencie się rozpadają. Co w pierwszej chwili brzmi nawet fajnie i zabawnie, ale w moim przypadku sprawiło, że nie chce mi się walczyć. Noszę ze sobą sporo uzbrojenia, jednak każde starcie budzi we mnie dyskomfort oraz frustrację. Znowu rozpadła mi się tarcza. Po raz kolejny szlag trafił miecz. Łuk też rozwalony. Niby mam jeszcze jak kontynuować starcie, ale już czuję, że coś straciłem, że będę musiał szukać, kombinować i męczyć się z przedmiotem mającym gorsze statystyki. Spotkałem się z różnymi systemami wykorzystującymi wytrzymałość broni, ale ten w Zeldzie jest – moim zdaniem – najgorszy. Po prostu nie gra mi z pozostałymi elementami tego cyfrowego świata. Rozpisałem to sobie w notatniku, skupiając swoją uwagę na walce.
Zacznijmy od tego, że muszę nauczyć się schematu ataków przeciwnika. Każda pomyłka dużo mnie kosztuje, bo błąd uniku lub utrata tempa kończy się obrażeniami. Wrogowie dysponują różną wytrzymałością, więc każde stracie muszą dobrze przemyśleć. Teraz na scenę wchodzi to zużywanie się przedmiotów. W trackie pojedynku pęka mi tarcza, rozlatuje się miecz, łuk rozpada się na małe kawałeczki. Muszę zmienić uzbrojenie, ale nie zawsze mam dostęp do tak samo dobrego. Walcząc, tracę coś, co wcześniej zdobyłem, co od razu wywołuje grymas rozczarowania na mojej twarzy. Za każdym razem, gdy mam wziąć się za nawalankę z przeciwnikiem, szukam sposobu, aby go przechytrzyć. A gdy tych zabraknie, pozostaje bieganie dookoła i rzucanie bomb. Rewelacyjna zabawa!
Każda sesja w Zeldzie wygląda tak samo. Cieszę się z eksploracji, a potem tracę zainteresowanie przez te przedmioty!