Zdarzają się gry, które, pomimo solidnego wykonania, nie odnoszą spektakularnego sukcesu. Raczej zatrzymują się na etapie, gdzie dają odbiorcom radość, są uznawane za niezłe, ale wciąż daleko im do sławy znanych i rozpoznawalnych serii. Szkoda, ponieważ uważam, że na rynku naprawdę brakuje nowych historii oraz światów. Ile razy można być zabójcą skaczącym po dachach? „Evil West” od polskiego studia Flying Wild Hog zaproponował coś innego, czego dawno już nie widziałem.
Przywal wampirowi w ryj!
Akurat na początku roku 2024 skończyłem grać w „Red Dead Redemption 2″. Wiem, trochę mi to zajęło, ale nie spieszę się, jeśli chodzi o zapoznawanie się z tytułami, które mam na liście do ukończenia. Wiele rzeczy w tej produkcji mi się spodobało, mocno doceniłem też podróż na Dziki Zachód. Nigdy nie byłem szczególnym fanem westernów, „Red Dead Redemption 2” miało w sobie coś, co przyciągnęło mnie na długie godziny. Czasem wręcz zapominałem się w eksplorowaniu dostępnej przestrzeni. Później przyszedł czas na ogarnięcie „Evil West”, które, ku mojej radości, pojawiło się w ramach abonamentu Game Pass.
Wspomniane wcześniej tytuły są od siebie bardzo odległe, chociaż pewnym spoiwem może być temat Dzikiego Zachodu. Tyle że twórcy „Evil West”, moim zdaniem, zaczerpnęli dużą garść inspiracji z weird west. Jest to bardzo specyficzne połączenie westernu z horrorem oraz fantastyką naukową. Można się spodziewać wszystkiego! W przypadku „Evil West” są to wampiry, które główny bohater ochoczo okłada po mordach. Wrogów jest wystarczająco dużo, aby sprawiało to radość i wymagało wykorzystywania różnych strategii. W tym młóceniu przeciwników pomagają też takie gadżety jak rewolwer, strzelba, a nawet miotacz ognia. Same wampiry wyją, skwierczą oraz znikają w wybuchach krwi. Myślę, że ten opis wystarczająco dobrze opisuje, jak dziwny jest Dziki Zachód w „Evil West”.
Tyle że to naprawdę działa! Fundament gry stanowi stare, dobre nawalanie przeciwników za pomocą pięści. Ładnie oprawione, z wystarczającą liczbą kombinacji oraz okazjonalnym wykorzystaniem elementów otoczenia. Nawalanie się z wampirami jest proste, a jednak wymaga uwagi, refleksu oraz minimum planowania. Trzeba uważać, aby nie zostać poszarpanym przez wrogów nachodzących z każdej strony. Walki mają cudowny charakter, bywają chaotyczne i czasem trzeba je wiele razy powtarzać. Pokonanie nowego przeciwnika lub bossa jest w stanie dać bardzo, bardzo dużo satysfakcji. Nawet jeśli czasem potrzeba 17 prób…
„Evil West” to po prostu porządnie zrobiony beat’em up. Bijatyka, która łączy elementy gry akcji z minimum eksploracji świata. Co wcale nie oznacza, że twórcy zignorowali otoczenie! Wprost przeciwnie! Mapy są naprawdę ładne, ogólnie warstwa graficzna jest świetna, dobrze oddaje klimat dziwnego Dzikiego Zachodu. To minimum eksploracji, w dużej mierze opiera się na poszukiwaniu dokumentów rozwijających wątki z narracji. W „Evil West” nie ma żadnych zadań pobocznych, co wcale nie jest złe. Jako gracz byłem zawsze skoncentrowany na celu i przedzierałem się przez hordy przeciwników. Kolejne cutscenki oraz poznanie losów postaci, były dla mnie wystarczającą nagrodą. Uważam, że fabuła w „Evil West” jest naprawdę dobrze napisana. Podobnie jak bohaterowie. Jest w tym świecie coś, co mnie przyciągnęło.
Gwałtowne przyspieszenie
„Evil West” pozostawiło we mnie pewien niedosyt. W ostatnich misjach miałem wrażenie, że ta gra miała być czymś więcej, niż tylko zaproszeniem do nowego świata i nawalanki z wampirami. Baza, do której trafia główny bohater, jest dziwnie pusta. Jakby brakowało zawartości, właśnie tych misji pobocznych. Zdobywanie poziomów oraz odkrywanie umiejętności bardzo przyspiesza przy końcu gry. To znowu uruchomiło we mnie podejrzenia, że „Evil West” miało być dłuższe. Cutscenki, wprowadzenia do nowych misji oraz przejścia między kolejnymi etapami walk z bossami, również stały się szorstkie. Porwane. Na koniec wszystkiego było dużo, po prostu.
W efekcie moje doświadczenie zostaje zredukowane do ciągłej nawalanki, przechodzenia od jednego punktu kontrolnego, do kolejnego. Końcówka „Evil West” to luźno połączone ze sobą misje, które mają prowadzić do finału polegającego na kilku etapowej walce z ostatnim bossem. To starcie jest faktycznie przyjemne, trzeba dobrze wykorzystywać teren i wykazać się refleksem, jednak dotarcie do tego momentu, to już jest sprint przez zawartość. Byle do końca, byle do finału. Zabrało mi to trochę zabawy i uśredniło całe doświadczenie. Pierwsza połowa „Evil West” to solidna bijatyka, która potrafi rzucić wyzwanie. Natomiast reszta zmierza nieuchronnie w kierunku wrzucania na gracza hord wrogów, przez które ma się przebić i dojść do kolejnego zapisu gry.
Dlaczego tak się stało? Powodów może być naprawdę wiele, ale najczęściej są to terminy ustalane przez wydawcę. Nie wiem, jak było w przypadku „Evil West”, po prostu czuję, że gra mogłaby być dłuższa, z dodatkowymi misjami oraz wolniejszym zdobywaniem poziomów. Nie ukrywam, że pozostaję rozdarty. Czuję, że tytuł dał mi mnóstwo zabawy, zapewnił rozrywkę na kilka dni, mimo to jest we mnie uczucie niedosytu. Nie jest to tęsknota za drugą częścią, raczej chciałbym, aby doświadczenie było pełniejsze, bez pośpiechu na końcu. Diabeł, chociaż w tym przypadku bardziej odpowiedni byłby wampir, tkwi w szczegółach. Bardzo dobry design gry, może zostać nadszarpnięty przez pośpiech.
Mimo to uważam, że w „Evil West” trzeba zagrać. Jest to tytuł prezentujący nowe uniwersum z wykorzystaniem rozpoznawalnej mechaniki z gatunku beat’em up. Może i nie jest zbyt innowacyjny, jednak to nie nowości są tutaj najważniejsze, ale zabawa. Jej w „Evil West” jest naprawdę sporo, a sama gra jest na tyle dobrze zbudowana, że nawet końcowy pośpiech można wybaczyć. Czy warto ją pobrać, zainstalować i spędzić weekend na nawalaniu wampirów? Tak, jak najbardziej.